"Mam czyste sumienie"
Każda kolejna wizyta w Polsce Fisha, pochodzącego ze Szkocji wokalisty i byłego członka grupy Marillion, wywołuje u miłośników rocka progresywnego szybsze bicie serca. Nie inaczej było tym razem, kiedy w maju 2001 r. Wielki Szkot zawitał do nas na trasie promującej jego najnowszy album zatytułowany „Fellini Days”. Z tej właśnie okazji, na kilka chwil przed występem Fisha w Krakowie, z wokalistą spotkał się Konrad Sikora.
Zjawiłeś się w naszym kraju, aby promować swój najnowszy album „Fellini Days”. Skąd taki tytuł tej płyty?
Zawsze fascynowało mnie kino, jeszcze w czasach, kiedy byłem dzieckiem. Wydaje mi się, że nie da się w żaden sposób zrozumieć europejskiego kina bez znajomości twórczości Felliniego. Zdałem sobie z tego sprawę podczas ostatniej trasy koncertowej, kiedy promowaliśmy jeszcze album „Raingods With Zippos”. Wtedy doświadczyłem wiele tzw. „Fellini moments”, chwil, które wydawały się być czasami surrealistyczne. Zrozumieją to dokładni ci, którzy przeczytali moją biografię, która właśnie się ukazała. W całej mojej karierze duży wpływ na moją muzykę miała atmosfera, która mnie otacza, te dziwne zbiegi okoliczności, których jestem świadkiem. Droga, którą obrałem na tym albumie, jest naturalną progresją w stosunku do tego, co robiłem wcześniej. Duży w tym udział twórczości Felliniego. Odczuć, które niesie ze sobą ta muzyka, nie da się opisać słowami - tej płyty trzeba po prostu posłuchać, wtedy wszystko staje się jasne.
Czy sukces, jaki odniosła płyta „Raingods With Zippos”, uczynił pracę nad nowym albumem łatwiejszą?
Czy ja wiem? Wydanie „Raingods” oznaczało zakończenie mojej współpracy z wytwórnią Roadrunner, która była dla mnie prawdziwym piekłem. Przed rozpoczęciem prac nad kolejną płytą zacząłem się zastanawiać, czy jest jeszcze sens, aby sprzedawać się wytwórniom, dawać im swe nazwisko i w zamian dostawać gó**o? Z tej perspektywy było mi nieco łatwiej, bo nie musiałem się już martwić o to, co powie wytwórnia, tym bardziej, że mam swoich fanów i mogę na nich polegać w każdej sytuacji. W ciągu ostatnich lat moje życie uległo całkowitej przemianie. Musiałem ograniczyć wydatki, zacząć żyć jak normalny, szary człowiek. Z tego punktu widzenia praca nad płytą nie była ułatwiona, bo jak można spokojnie pracować nad muzyką wiedząc, że nie ma się pieniędzy na studio, na zapłacenie muzykom. Jednak kiedy wszystko się już poukładało i gdy mogę to ocenić z dystansu, to jestem przekonany, że nie było wcale tak źle i cały czas mam nadzieję, że będzie lepiej. Nie narzekam, a co ciekawe mam już pomysł na kolejny album. Prace nad nim rozpoczniemy już we wrześniu.
Czy nieprzyjemne doświadczenia z Roadrunnerem były powodem, dla którego zdecydowałeś się na sprzedaż albumu wyłącznie za pośrednictwem Internetu?
Tak, dokładnie. Dostawałem od nich niecałe półtora funta od każdego sprzedawanego egzemplarza, a oni dostawali na czysto prawie 10. Przecież to czyste zdzierstwo! Dlatego zdecydowałem się sprzedawać płytę na koncertach i przez Internet, do sklepów trafi ona za jakiś miesiąc. W ten sposób przynajmniej wiem jakie jest zapotrzebowanie na moje płyty i szczerze mówiąc jestem całkiem pozytywnie zaskoczony. Teraz przynajmniej na sprzedaży płyt zarabiam ja, a nie ludzie, z którymi tak naprawdę nie mam nic wspólnego.
Jak to możliwe, że muzycy tacy jak ty, muszą walczyć o każdego dolara, a plastikowe gwiazdy pop zarabiają miliony?
W grę wchodzi przede wszystkim koszt promocji. W Polsce jest nieco inaczej niż w innych krajach, bo macie jeszcze w sumie niewiele stacji radiowych jak na tak duży kraj, a do tego rynek muzyczny działa u was dopiero jakiś 10 lat. Jednak już teraz można zauważyć, że promocja radiowa także u was staje się coraz droższa, dajecie się wciągnąć w ten zabójczy kapitalizm i komercjalizację. Ludzie, którzy zajmujący się promocją, nie muszą się znać na muzyce. Ich interesują liczby. Jeśli się źle sprzedajesz, to nie masz szans na dobrą promocję. Promuje się tylko to, co się dobrze sprzedaje. Prawda jest taka, że albo wywalasz kupę kasy na reklamę, albo nawet się za to nie bierz, bo kilka ulotek i ogłoszeń w gazetach tak naprawdę nic nie zmieni, a tylko stracisz pieniądze. Właśnie choćby z tego powodu nie wydajemy z tej płyty żadnego singla. Ja też w sumie przestaję dbać o promocję, przestaję udzielać wywiadów, bo jaki jest ich sens? Działając tak jak to robię teraz, pokazuję, że nie trzeba sprzedawać milionów egzemplarzy, żeby dostatnio żyć. Trzeba tylko umieć się dobrze zorganizować.
W takiej sytuacji ważne jest chyba, aby mieć wsparcie w swej rodzinie. Nie da się ukryć, że dość pozytywnie do życia nastawia cię twoja 10-letnia córka...
Tak. W sumie to prawda, chociaż obecnie chyba mniej. Oczywiście na albumie „Sunstes On Empire” była piosenka „Tara”, ale w tej chwili mam na głowie raczej zmartwienia. Tak się złożyło, że po wielu latach małżeństwa rozwodzę się. Jak więc widać, rodzina nie bardzo mogła mnie wspierać w tych działaniach. Moja żona wyprowadziła się do Berlina, a ja mieszkam w małym domu, gdzie jest moje studio. Tara jest wciąż gdzieś po środku i to bardzo często mnie stresuje i przyprawia o dodatkowe zmartwienia.
Wielokrotnie koncertowałeś w byłej Jugosławii. Jakie przemyślenia przychodzą ci do głowy po takich występach?
Przede wszystkim uświadamiają mi, jak ważne i jak kruche jest ludzkie życie. Widzę, że ludzie mieszkający tam nie mają kolorowych telewizorów, jacuzzi, a mimo wszystko potrafią być szczęśliwi. Czasami przerażała mnie tam świadomość tego, że życie ludzkie jest tańsze niż kromka chleba. Tego nie da się opisać w kilku zdaniach. Namiastką tych przemyśleń, która może lepiej to wyjaśni, jest piosenka „Pilgirm’s Address” na najnowszym albumie. Obraz ten może nieco wypaczać fakt, iż nie graliśmy dla zwykłych ludzi, ale dla żołnierzy tam stacjonujący. Boję się, że gdybyśmy mogli zobaczyć, jak tam jest naprawdę, co było zbyt niebezpieczne, to prawda byłaby jeszcze bardziej okrutna.
Podczas ostatniego pobytu w Polsce odwołałeś koncert w Krakowie. Ludzie do dziś nie otrzymali pieniędzy za bilety, bo obiecałeś, że zagrasz jeszcze raz i bilety będą ważne. Teraz jednak nie są one respektowane.
O tak. To bardzo drażliwy dla mnie temat. I to jest głupie, że tak się dzieje. Organizatorem tego odwołanego koncertu był Tomasz Dziubiński i on wziął od ludzi pieniądze za bilety. Myśmy nie dostali od niego ani grosza. To na nim ciąży obowiązek uregulowania tej kwestii. Ja tu nie mam nic do powiedzenia, chociaż niektórzy twierdzą, że to moja wina. Tomek powinien się porządnie zastanowić nad tym, co robi. On nawet nie ubezpieczył się od takiego przypadku, bo chciał jak najwięcej zarobić. Ja naprawdę nie mogę w tej sytuacji nic zrobić. Jako że nie ja wziąłem pieniędzy za ten koncert, nie mogę zorganizować dla tych ludzi koncertu. Mam w tej sprawie czyste sumienie. Cała odpowiedzialność w tym przypadku spoczywa na firmie Metal Mind Production, a oni jak dotąd się ze swych zobowiązań nie wywiązali. Dlatego właśnie nie mam już zamiaru nigdy pracować ani z nim, ani z jego wytwórnią.
Przyjeżdżając tym razem do Polski zapowiadałeś, że wystąpisz cztery razy, później jednak zmniejszyłeś tę liczbę do trzech, mówiąc, że nie chcesz narażać ludzi na zobaczenie cię, gdy świętujesz swoje urodziny, a poza tym tego dnia Szkocja grała z nami mecz. Ile jest w tym prawdy?
Wszystko to prawda. Kiedy wstępnie układaliśmy plan tej trasy koncertowej, ustaliliśmy, że do Polski przyjedziemy pod koniec kwietnia. A wtedy właśnie obchodzę urodziny, no i Szkocja grała towarzyski mecz właśnie z Polską. Wydawało się, że będzie to wprost idealnie, ale niestety wszystkie plany szlag trafił i zjawiliśmy się dopiero w maju. Może to i dobrze... śmiech
Za każdym razem, kiedy przyjeżdżasz do Polski, na twoje koncerty przychodzą ludzie, którzy widzieli cię jeszcze wówczas, gdy koncertowałeś u nas z Marillionem. Często ci fani, zwaniu u nas ‘ortodoksami’, domagają się, abyś wykonywał piosenki z tamtego okresu. Czy takie życzenia fanów, nie mówiąc już o prośbach, abyś wrócił do Marillion, nadal są tak nagminne, jak powiedzmy pięć, sześć lat temu?
Niestety tak i jest to dla mnie trochę niezrozumiałe. Nie wiem, dlaczego ludzie marnują mój i swój czas, próbując nakłonić mnie do czegoś, co nie ma większego sensu. Ja nigdy nie wrócę do Marillion. Nie ma takiej siły, która mogłaby to sprawić. To smutne, że ci ludzie nadal tkwią w tej skorupie i nie mają na tyle rozumu, aby dostrzec, że minęło już w sumie tyle lat, a oni nadal nie są w stanie zrozumieć, że życie idzie do przodu. Ja przecież mam tysiące innych zajęć i nie chcę wracać do czegoś, co robiłem kilkanaście lat temu. Być może będę kiedyś współpracował z Markiem lub Stevem, ale na pewno nie jako Marillion. Tym wszystkim skorupiakom, którzy się łudzą, mówię wprost: „Zapomnijcie o tym!”.
Dziękuję za rozmowę