"Dla ludzi, nie dla wytwórni"
Wiele koncertów po całej Polsce, ciepłe przyjęcie publiczności, a nie ma chętnych na wydanie płyty. Kogo dotyczy taki scenariusz? Zapewne wielu zespołów grających ostrą muzykę, ale w tym konkretnym przypadku chodzi o warszawski Hedfirst, który swój debiutancki materiał, zatytułowany po prostu "Hedfirst", w Polsce musiał własnym sumptem rozprowadzać podczas koncertów i wśród "krewnych i znajomych królika", nie miał zaś wielkich problemów ze znalezieniem wytwórni, która chciałaby wydać jego płytę na Zachodzie.
Zespół istnieje od 2001 roku i poza wspomnianą płytą, która na Zachodzie ukazała się 24 czerwca, ma w dorobku demo "Checkpoint", wiele koncertów w klubach na terenie Warszawy oraz trasę po największych miastach Polski u boku szczytnieńskiego zespołu Hunter, która odbyła się wiosną 2003 roku.
Muzycy Hedfirst sami określają swoją muzykę, jako metalcore. Co najważniejsze, oni w swoją muzykę wierzą i wierzą, że może ona stać się w naszym kraju tak popularna, jak po drugiej stronie Atlantyku. W każdym razie tego zdania na pewno jest Przemek "Bayer" Witkowski, wokalista Hedfirst, a na co dzień dziennikarz, który odpowiadał na pytania Lesława Dutkowskiego.
Nie byłeś jedną z osób, które zakładały Hedfirst. Opowiedz pokrótce, jak trafiłeś do grupy i co porabiałeś zanim zacząłeś z nimi śpiewać? Zdzierałeś gardło w innych zespołach, czy poświęciłeś się tylko studenckiemu życiu? Jaka jest muzyczna przeszłość pozostałych członków Hedfirst?
Były to zamierzchłe czasy kiedy byłem pięknym, młodym i beztroskim studentem. Żelaznym punktem całego planu tygodniowego były czwartkowe wizyty w stołecznym klubie "Park". Spotykaliśmy tam się ze znajomymi, piliśmy piwo, słuchaliśmy ciężkiej muzy. Wtedy to zrodził się pomysł, aby założyć kapelę. Janek Fronczak (gitara) grał wówczas w deathmetalowej formacji Vestis. Od słowa do słowa skrzyknęliśmy jeszcze trzech kumpli i zaczęliśmy próby. Kapelę ochrzciliśmy Noizgate.
Po upływie pół roku odezwał się do mnie Łukasz Wojtasik, kumpel z osiedla, i spytał czy nie wpadłbym na próbę jego kapeli, bo akurat mieli wakat wokalisty. Pojechałem, zaryczałem "Refuse/Resist" Sepultury i zostałem już na stałe. Łukasz z Kubą i Egonem grali wcześniej ponad rok razem, tworząc podwaliny tego co robimy dziś. Ja przez jakiś miesiąc ciągnąłem pracę w obu bandach, ale wiedziałem już, że trzeba będzie wybrać jeden. Padło na Hedfirst. Po jakimś miesiącu odszedł, jak się potem okazało nie bezpowrotnie, Łukasz. Na jego miejsce zaproponowałem Janka. On również szybko podjął decyzję o tym, która kapela będzie się liczyła w jego życiu najbardziej. Rozstał się z Vestis i Noizgate. Tym sposobem skompletowaliśmy skład.
Po nagraniu pierwszego dema ?Checkpoint? postanowiliśmy rozstać się z Piotrkiem - basistą. Na jego miejsce Janek sprowadził eksczłonka Vestis -Vestę. Taki skład przetrwał ponad rok, z Vestą nagraliśmy naszą debiutancką płytę. Na jesieni 2002 z przyczyn osobistych opuścił on zespół. Na jego miejsce powrócił banita Łukasz, który zamienił gitarę elektryczną na basową i w tym składzie trwamy do dziś.
Nie tak dawno mieliście po raz pierwszy okazję zaprezentować się publiczności w kilku miastach Polski, a to dzięki uczestnictwu w części trasy "MedeiS Tour 2003" zespołu Hunter. Do tej pory byliście dobrze znani właściwie tylko publiczności stołecznej. Jak wypadła konfrontacja z publicznością, która widziała was po raz pierwszy? Jakieś wyjątkowe wspomnienia zachowacie?
Trasa z Hunterem to było niewątpliwie wspaniałe przeżycie. Muszę jednak przyznać, że kiedy dowiedziałem się o planach wspólnego grania z legendą polskiego metalu, jaką niewątpliwie jest Hunter, z jednej strony byłem podekscytowany, a z drugiej mocno przerażony. Nasza muzyka dość znacznie różniła się od twórczości Huntera. Bałem się, że zostaniemy źle przyjęci przez ich fanów. Czemu? "Polish maniacs" są bardzo specyficzni. Jak gra kapela death to tylko w towarzystwie podobnych, jak nu-metalowa to z tylko z takimi. Byłem uczestnikiem koncertów, na których gwizdano na zespoły, które grały inną od gwiazdy wieczoru odmianę metalu. Stąd obawy. Jednak, jak mawia staropolskie przysłowie - "nie można być miętkim, trzeba być twardym".
I w tym miejscu muszę przyznać z niekłamaną satysfakcją, że fani Huntera to naprawdę wspaniała publiczność, która okazała się bardzo otwartą na muzykę. Powiem szczerze, że tak dobrego i serdecznego przyjęcia się nie spodziewałem. Nieomal w każdym mieście było istne szaleństwo.
Z tą trasę wiązała się jeszcze jedna obawa. Hunter to zespół o wiele bardziej od nas doświadczony, a przede wszystkim starszy. Nie wiedziałem jakie będą panowały między nami stosunki. Czy potraktują nas po macoszemu? W końcu czemu headliner miałby się przejmować jakimś tam supportem? I tu znów przyszło miłe rozczarowanie. Goście z Huntera okazali się wspaniałymi kumplami. Wiele nam pomogli.
Mogę śmiało napisać, że podczas tej trasy stworzyliśmy wspólną mini-rodzinę. Razem graliśmy, piliśmy, bawiliśmy się, nosiliśmy graty. Nie było podziału gwiazda - support, czasem nawet byliśmy tym zakłopotani. Mógłbym przytoczyć wiele przykładów i historii z tej trasy, które by to wszystko potwierdziły.
Z tego miejsca pragnę w imieniu zespołu podziękować Drakowi, Pitowi, Broozowi, Saimonowi, Goliashowi, Jelonkowi, Żabie i Musikowi oraz mózgowi całej operacji o nazwie "MedeiS Tour", czyli Arkowi Michalskiemu, menedżerowi Huntera. Jestem przekonany, że znów razem zagramy wspólną trasę. Podziękowania kieruję również w stronę zajebistej ekipy technicznej Craftmana oraz Transcoloru. To są 100-procentowi profesjonaliści. Dzięki nim się wiele nauczyliśmy. Wiesz tu nie chodzi o to, że chce teraz komuś posmarować. Życzyłbym wszystkim młodym kapelom, aby tak zostały potraktowane przez headlinera, a także życzę wszystkim takich warunków scenicznych jakie mieliśmy podczas tej trasy.
Zanim porozmawiamy o waszej debiutanckiej płycie chciałem zapytać o taką rzecz - kompozycje z niej liczą sobie już trochę, chyba ponad rok. Ile nowych kawałków napisaliście od tamtej pory i czy stylistycznie będzie to bardzo zbliżone do materiału z "jedynki", a może doczekamy się jakichś niespodzianek z waszej strony?
Na chwile obecną mamy materiał na połowę nowej płyty. Możesz powiedzieć, że to mało, w końcu od nagrania "jedynki" minął już rok. Tyle, że my bardzo krytycznie podchodzimy do swojego materiału, zdarza nam się nawet zrobić numer i go wywalić, jeśli nie satysfakcjonuje on wszystkich. Pracujemy powoli i spokojnie, dłubiemy. Pośpiechu nie ma. Tworzenie nowego materiału było też lekko ograniczone przez granie koncertów. Zagraliśmy ich sporo na jesieni w zeszłym roku, w tym też już niemało. Większość z nich w weekendy - więc wypadały próby. Do tego dochodzą sprawy osobiste każdego z nas. Praca, dziewczyny, studia, ja np. się obroniłem 16 czerwca. Muzyka nie jest naszym źródłem utrzymania.
Jeśli chodzi o stylistykę nowych numerów to mogę powiedzieć krótko, że będą one brutalniejsze, mocniejsze, cięższe. Wytyczyliśmy sobie pewną drogę, którą staramy się podążać. Najlepiej czujemy się w klimatach metalcore'owych. Idziemy w kierunku wyznaczanym przez takie kapele, jak: Killswitch Engage, Chimaira, Lamb Of God, Unearth, Pantera itp., ale mając też nadzieję, że wnosimy coś swojego.
Hedfirst od początku swego istnienia nie stronił od przeróbek. Gracie je też na koncertach. Nie tak dawno jeden z muzyków powiedział mi, że od grania przeróbek zwykle zaczyna się ich sesja nagraniowa, bo dzięki nim rozluźniają się, wpadają w dobry nastrój i wtedy dobrze im się pracuje. Czy z wami jest podobnie, czy to po prostu jest wasz hołd dla tych artystów?
Każda młoda kapela zaczyna od coverów. To daje pewność siebie i ogranie zanim zacznie się tworzenie własnych kompozycji. Teraz dobieramy covery pod względem muzycznym, tak aby pasowały do koncepcji naszej muzyki. Choć z drugiej strony granie takich numeru "na żywo" jest pewnym hołdem dla kapel, których słuchałeś, czy na których się wychowałeś. Stoisz sobie na scenie i drzesz ryja do "Davidian" Machine Head. To wspaniałe uczucie. Robisz numer, który jest dla ciebie bezsprzecznie kultowy.
Na waszym debiucie "Hedfirst" znalazło się osiem kompozycji. Album ukazał się kilka dni temu na Zachodzie. Czy jego zawartość jest tam taka sama, czy może tamtejsi fani dostaną coś w prezencie, np. którąś z przeróbek albo inny wasz kawałek.
Zawartość jest taka sama. Płyta została jedynie poddana ponownemu masteringowi.
Waszym wydawcą poza Polską jest wytwórnia Crash Music Inc. Co zadecydowało, że podpisaliście umowę właśnie z nimi?
Po nagraniu płyty stwierdziliśmy zgodnie, że nie chodzi nam o tzw. "płytę do szuflady". Zdając sobie sprawę z wielu niedoskonałości tego materiału chcieliśmy z nim wyjść do ludzi, mediów i wytwórni. Buszowałem w Internecie, ściągałem adresy wytwórni z całego świata. Następnie brałem kopertę, bio, płytę, pakowałem i wysyłałem. Pomagał mi w tym również Paweł Rusak, mój kumpel ze studiów. I tak po jakiś sześciu miesiącach przyszedł mail, że Crash jest zainteresowany. Minęły trzy miesiące i się z nimi dogadaliśmy.
Płyta wyszła 24 czerwca. Wiesz, Crash dał nam szansę żeby krążek pojawił się prawie wszędzie. Prawie, bo w Polsce nie mają dystrybucji. I to był jedyny minus tego kontraktu. Jednak rozważając za i przeciw doszliśmy do wniosku, że może uda się dzięki wydaniu płyty tam, sprowadzić ją nad Wisłę.
"Hedfirst" rozprowadzaliście w Polsce sami, podczas koncertów. Czy rzeczywiście nie było zainteresowania ze strony rodzimych wydawców, czy może to, co mieli wam do zaproponowania było dla was nie do przyjęcia?
Nie było zainteresowania. Wysłaliśmy płytę tu i ówdzie. Wiesz jednak jak wygląda sytuacja na polskim rynku wydawniczym jeśli chodzi o kapele metalowe. Wesoło nie jest. W Polsce jest sporo zespołów, które powinny mieć wydane swoje płyty. Tak się jednak nie dzieje. Mógłbym ci teraz wymienić masę powodów, dla których istnieje taki stan rzeczy, ale myślę, że ten temat już jest mocno oklepany.
Jako zespół koncentrujemy się na celach, które sobie określamy. Robimy swoje. Nie chcemy się oglądać na wytwórnie, patrzeć stęsknionym wzrokiem. Wiadomo, że oficjalne wydawnictwo pomaga, ale nie podporządkujemy temu swojego grania. Naszym celem jest tworzenie takiej muzyki, jaka nam, mówiąc górnolotnie, w duszy gra. I jeśli taka zostanie zaakceptowana przez wytwórnie to super. W Polsce tak na razie się nie stało.
Nie oznacza to, że przestaniemy grać. Udało się podpisać kontrakt na Zachodzie. Zdobyliśmy kolejny cel. W Polsce rozprowadzamy "promo", dwa kawałki można ściągnąć w formie mp3, bo chcemy, aby nasza muzyka była u ludzi w domach. Żeby jej słuchali, wypowiadali się, oceniali, krytykowali. Hedfirst jest dla ludzi, a nie dla wytwórni. Jeśli można połączyć jedno z drugim to fantastycznie.
Nie zrozum mnie źle. Mi nie chodzi o bycie w undergroundzie i mówienie, jaki to jestem niezależny. Nie. Mi zależy na tym, aby nasza muzyka była w domach, u naszych odbiorców, przyjaciół. Wytwórnia, kontrakt, pomagają nam w tym. Trochę kuriozalnie dzięki umowie z Crashem ludzie w Polsce zwrócili na nas uwagę, ściągnęli mp3, przyszli na koncert. I to właśnie on jest naszym sprawdzianem. Jak widzę te same twarze na koncercie to się cieszę, że ludzie czują tę muzykę, identyfikują się z nią, bawią się przy niej. Dla mnie koncerty, to jest kwintesencja bycia w kapeli metalowej.
Przeczytałem jednak w waszej biografii, że prowadzicie rozmowy w sprawie wydania albumu w Polsce. Czy to nieaktualna informacja, czy może coś z tego będzie?
Rozmowy są prowadzone. Jednak na chwilę obecną nie mamy żadnych konkretów.
Nie uważasz, że to paradoks, że zespoły zachodnie, które grają stylistycznie podobną muzykę do waszej nie mają żadnych problemów z wydaniem albumu, że o zdobyciu kontraktu nie wspomnę, a u nas jakoś nikt nie jest w stanie zauważyć, iż taka muzyka potrafi odnieść sukces również komercyjny, czego dowodem jest choćby Slipknot?
W tym kraju paradoks goni paradoks. Sukces komercyjny metalu w tym kraju jest widoczny gołym okiem. Jednak zwróć uwagę na jeden fakt - 90% sukcesu tego gatunku w Polsce ma swoje korzenie w zespołach zagranicznych, patrz: amerykańskich. W Polsce nie promuje się polskiej muzyki, bo to kosztuje. Łatwiej jest wydać artystę zagranicznego - w tym metalowego. Wytwórnia z Zachodu przesyła wszystkie materiały. Polski dystrybutor nie płaci nic. Krążek sam się sprzedaje. Zrobi się jeden duży koncert. Hala pełna, bilety sprzedane, zespół zadowolony, wytwórnia też. Koniec tematu. Kto by sobie głowę zawracał jakimś polskim zespołem? Chcesz przykład? Dlaczego taki zespół jak NoNe do dziś nie miał zorganizowanej profesjonalnej trasy promocyjnej? Wydali właśnie trzecią płytę. Dlaczego taki band jak AmetriA nie może wydać materiału? Dlaczego setki świetnych kapel ciułają ostatni grosz na sprzęt, benzynę do busa, żeby tylko dojechać do jakiegoś klubu i zagrać? To jest paradoks.
Ale nie należy płakać i narzekać. Nikt nas w główkę głaskać nie będzie. Sami jesteśmy kowalami własnego losu i musimy walczyć. Inaczej tego nie można nazwać. To jest walka. O odbiorcę, koncert, puszczenie numeru w radiu, wywiad. Jest i zapłata. Dla mnie jest nią reakcja ludzi na koncercie. To szaleństwo, energia, moc. Podchodzą do ciebie po "sztuce" i mówią: Stary nie wiedziałem, że w Polsce są takie zajebiste kapele. Nie wiedzieli, bo kto miał im powiedzieć?
Wszędzie musimy dotrzeć sami. Są oczywiście ludzie, którzy nam pomagają, rozwieszają plakaty, pomagają w organizacji, przekazują materiał dalej. Bardzo im dziękujemy. Bez nich było by cienko. Powiem ci jednak, że widzę, iż ciężka muza na nowo się odradza. Ludzie czują jej głód. Dowodem jest tu składanka "Nowa Energia" czy pojawiające się od czasu do czasu debiuty fonograficzne polskich kapel metalowych.
Jak myślisz, czy to wina tego, że w wytwórniach płytowych w kraju pracują ludzie, którym się nie chce, nie znają się, bądź mają związane ręce przez dyrektywy zagranicznej centrali? Zauważasz jakieś inne przyczyny?
Nie wiem, jacy ludzi pracują w wytwórniach. Nie znam ich osobiście. Mam przekonanie, że w grę wchodzi tu raczej kwestia związanych rąk. Nie ma w Polsce, poza paroma wyjątkami, polskich wytwórni. Wszystko to są filie zagranicznych koncernów. A im nie zależy na promowaniu polskiej muzy, bo to najzwyczajniej w świecie konkurencja dla ich rodzimych produktów, które muszą sprzedać. Z drugiej strony ludzie są biedni, płyty drogie, więc sprzedaż też kuleje. Nikt nie zainwestuje w młody zespół, jeśli nie będzie miał gwarancji, że koszty się zwrócą. Wszędzie rządzi kasa. Tego nie przeskoczysz. Takie są prawa rynku, kto twierdzi inaczej okłamuje sam siebie. Druga kwestia to znajomości, ale jak wiesz bez nich dziś nic nigdzie nie załatwisz.
Dobra, zostawmy na chwilę te filozoficzne rozważania i porozmawiajmy o waszym debiucie. Z tego co wiem, jego nagrania trwały bardzo krótko. Ty swoje partie nagrałeś bodajże w dwa dni. Muszę przyznać, że jak na tak krótki czas wokal brzmi całkiem dobrze.
Dzięki! Na nagrania było faktycznie mało czasu. Powód prozaiczny. Kasa. Chłopaki się sprężyli i wyszło to całkiem nieźle. Spora w tym zasługa Jacka Melnickiego, szefa DBX Studio. Komfortowo się z nim pracowało. Aczkolwiek zawsze pozostaje niedosyt i postaramy się, żeby następny krążek był dużym krokiem do przodu.
Wiem, że przed dużą płytą nagraliście, demówkę pod tytułem "Checkpoint". Czy jej zawartość jakoś różni się od tego, co mamy na albumie? Czy któreś kompozycje z tego wydawnictwa trafiły potem na "Hedfirst"?
"Checkpoint" to była tzw. "setka", nagrana w jeden dzień. Wiesz, pierwsze nagranie, które miało sprawdzić nasz ówczesny poziom muzyczny, a jednocześnie pokazać nam jak to wszystko wygląda. Było to cenne doświadczenie. Na płytę trafiła potem jedna kompozycja: "Beyond Past". Album jest cięższy, mocniejszy, niż demo, kawałki są bardziej dopracowane. Wydaję mi się, że to był naturalny krok po nagraniu tamtego dema. Wyciągnęliśmy wnioski i poszliśmy dalej. A następny krążek pokaże, że cały czas zasuwamy do przodu.
Jest kilka kawałków na waszym debiucie, które przypadły mi do gustu. Pierwszy z nich to "Crowd", z początkiem kojarzącym mi się troszkę ze Slayer. To też jedna z waszych inspiracji?
Jak najbardziej. Wszyscy wychowaliśmy się, słuchając podobnych kapel. Slayer, Pantera, Sepultura, Metallica, Morbid Angel, a także nasze Acid Drinkers czy Illusion. Każdy zespół ma swoje inspiracje. One wyznaczają kierunek w jakim podąży kapela. Na nich to buduje się z czasem swój własny styl. Faktycznie początek "Crowd" pachnie Slayerem, ale co ciekawe parę osób mówiło nam, że przypomina to "Enter Sandman". Cóż, wyszło to jakoś intuicyjnie, a porównań się pewnie nie uniknie nigdy. Lepiej więc być kojarzonym ze Slayerem niż z Britnej.
Mój kolejny faworyt to "Locked", w którym chyba na maksa eksploatujesz swoje struny głosowe. Z tego, co jestem w stanie wychwycić ze słuchu tekst nie traktuje o przyjemnych rzeczach. Zresztą chyba jak każdy z twoich tekstów. Nie mylę się chyba?
Nie mylisz się. "Locked" mówi o ludziach chciwych i zachłannych, omotanych przez pieniądz. Sami czują się wolni, w istocie jest jednak inaczej. Dla mnie jako wokalisty przesłanie zespołu jest równie ważne co muzyka. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że teksty są tylko wypełniaczem. Dlatego też nie będę pisał o tzw. "pierdołach". Nie chcę, aby Hedfirst był kojarzony z przesłaniem typu: "Ludzie=Gówno". Każdy tekst opowiada o jakimś zdarzeniu, o jakiejś rzeczywistości, która ma miejsce w moim życiu. I tak "Father's Son" dotyka kwestii planowania przez rodziców kariery dzieciom wbrew ich woli. Wspomniany "Crowd" o zbytnim poddaniu się trendom, zbiciu w szarą masę, zatraceniu własnego "ja".
Dużą wagę przywiązuję do kwestii odpowiedzialności. Jest to dla mnie ważny aspekt o tyle, iż bardzo często artyści mówią ludziom przysłowiowe "róbta co chceta". Nie o to chodzi. Uważam, że każdy sam powinien podejmować decyzje, sam planować sobie życie, ale musi mieć jednocześnie świadomość, że za wszystko jest odpowiedzialny. Jak bierzesz dragi musisz mieć wiedzieć, że możesz źle skończyć, jak będziesz kradł miej świadomość, że mogą cię wsadzić itd. Życie, wbrew temu, co lansują media, nie jest sielanką, gdzie wszystko i wszyscy są piękni i wszystko im wychodzi. Życie to smutki, radości, sukcesy i porażki. Ale tylko każdy z nas z osobna jest odpowiedzialny za decyzje, które podejmuje. I ta świadomość odpowiedzialności za własne czyny jest silnie zaznaczona w moich tekstach.
Opus magnum "Hedfirst" to dla mnie "Last Man Standing", najdłuższy kawałek na płycie, który trwa 7 minut i 48 sekund. Tutaj z kolei twoja interpretacja wokalna jest najbogatsza, bo przechodzisz od szeptu po krzyk. Nie wiem, czy słusznie, ale słuchając tego kawałka pomyślałem sobie, że bliski jest ci sposób interpretacji prezentowany przez Corey'a Taylora ze Slipknot, który potrafi drzeć się jak mało kto, lecz również śpiewać melodyjnie i szeptać. Jest tak rzeczywiście?
Pomysł z szeptanymi wokalami wyszedł od Jacka Melnickiego. Bardzo mi się to spodobało. To było coś totalnie innego od tego, co zrobiłem na całej płycie. Co do Corey'a - to bardzo dobry wokalista. Nie raz pokazał, iż potrafi z melodii przejść w krzyk i na odwrót. Jednak przy tym kawałku w ogóle nie myślałem o jego manierze wokalnej.
Ciężko jest komponować tak długie kawałki, jak "Last Man Standing"? Pisząc je myśli się o tym, aby słuchacz nie zanudził się na śmierć? Bo chyba nie powiesz mi, że był to impuls i cała kompozycja powstała na przykład w czasie jednej próby?
Właściwie....to był impuls. Może kawałek nie powstał na jednej próbie, ale na pewno nie rodził się w bólach. Skończyliśmy go robić w zasadzie w przededniu wejścia do studia. Był to raczej taki nasz kaprys, żeby zrobić coś zupełnie innego. Wtedy nie spodziewaliśmy się, że wyjdzie tak dobrze. Choć z drugiej strony często słyszymy, że właśnie ta ballada podoba się z płyty najbardziej - szczególnie dziewczynom. (śmiech)
W waszej muzyce nie ma jakiś szczególnych zaskoczeń i mieścicie się w ramach stylu, który sami określacie jako metalcore. Chodzą wam po głowie jakieś pomysły na wzbogacenie waszej muzyki, takie niespodziewane, zaskakujące? Elektronika, więcej czystych wokali albo coś w tym guście?
Chodzą, chodzą jak najbardziej. Zamierzamy dodać trochę chorej elektroniki w postaci sampli. Mamy już odpowiedniego człowieka do tej roboty. Będą to jednak wstawki, które wypełnią w kilku miejscach nowe numery. Hedfirst to przede wszystkim metalcore i na pewno nie znajdziesz w naszej muzie scratchy, rapu, ckliwych melodii. To zawsze będzie czad.
Ty "Bayer" akurat masz niezłe rozeznanie jeśli chodzi o polską scenę muzyczną, bo nie dość, że sam muzykę tworzysz, to jeszcze na dodatek jesteś dziennikarzem o tej muzyce piszącym. Powiedz mi, tylko szczerze, wierzysz w to, że u nas będzie kiedyś tak, jak w Ameryce gdzie kapele typu Tool, System Of A Down, Slipknot, Marilyn Manson, Korn i kilka innych osiągają wielkie sukcesy komercyjne, są lansowane w mediach, a na koncerty przyciągają wielotysięczną publiczność?
Ja wierzę w muzykę. W dobrą muzykę. Wierzę, może trochę naiwnie, że ona sama się obroni. Uważam, że na każdy jej rodzaj przychodzi czas. Widzę jak silny jest metal w Polsce. Ile gra świetnych kapel. Widzę ich olbrzymie zaangażowanie, determinację, chęć dzielenia się muzyką z innymi. Jasne, że żaden polski zespół nie ma szans na taką promocję jak te, o których wspomniałeś. Jednak daje się wyczuć, że monopol na bandy z USA się pomału kruszy. Ludzie chcą świeżej muzyki, z różnych zakątków świata. Może to czas na polskie kapele? Nie wiem. Mam świadomość jednak, że tylko 1% zespołów podpisuje kontrakty, są promowane, grają koncerty na całym świecie. Dlatego cieszę się, że w Polsce mamy takie kapele jak Vader czy Behemoth. Może w ślad za nimi podążą inne? Może dostaną szansę? Czas pokaże.
A propos mediów, jak jest z promowaniem w nich "Hedfirst"?
Jak już mówiliśmy w tym wywiadzie, Polska to kraj paradoksów. I właśnie paradoksem jest to, że promujemy płytę, która wydana jest na Zachodzie, a nie ma jej w Polsce. Głównie informacje o nas pojawiają się na portalach "branżowych" w zine'ach, pismach związanych z tematyką metalowo-rockową. Czasami pojawimy się w tv, czasami w radio. Bardzo pomaga nam Magda Dziołak, nasza menedżerka, która bardzo profesjonalnie zajmuje się promocją. Dzięki niej udało nam się dotrzeć do wielu mediów i wielu ludzi. To jest bardzo pracowita i sumienna osoba. Mogę powiedzieć, że mamy szczęście, iż zajmuje się ona naszą kapelą.
Macie kontrakt z wytwórnią amerykańską. Czy w związku z tym jest szansa, że zaprezentujecie się publiczności poza Polską?
Bardzo byśmy chcieli. To jest chyba marzenie każdego zespołu. Na dzień dzisiejszy mamy potwierdzony koncert w Niemczech. Jedziemy do Dortmundu 11 października, ale to efekt naszych prywatnych kontaktów. To, czy pogramy więcej zależy oczywiście od naszego wydawcy w Europie. Choć znam realia i wiem, że łatwo nie będzie.
Wasze najbliższe plany to...
Po pierwsze: bardzo mocno i ciężko pracujemy nad nowym materiałem. Chcemy aby decyzja o jego wydaniu zapadła jeszcze w tym roku. Oznacza to, że przez najbliższe 3-4 miesiące ograniczymy granie koncertów. Można powiedzieć, że nie będzie ich wcale, aczkolwiek będą wyjątki, bo kiedy przychodzi zagrać przed takim zespołem jak Testament, to nie mówi się "nie". Późną jesienią zagramy prawdopodobnie trasę po Polsce. Pracujemy pełną parą. Założyliśmy sobie pewne cele i będziemy je realizować. Wytrwałości i determinacji nam nie brakuje. Wiemy w jakim jesteśmy miejscu, co mamy zrobić, jakie są szanse, ile roboty przed nami.
Na koniec chciałbym wtrącić jeszcze dwa grosze. Słuchajcie polskiej muzyki, chodźcie na koncerty polskich kapel. Wiele z nich gra bardzo ciekawą muzę. Do zobaczenia na koncertach!
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.