Anathema: Te historie mogą się zdarzyć każdemu
Jordan Babula
Chyba żaden zagraniczny zespół nie występuje w Polsce tak często, jak brytyjska Anathema, a jego liderzy - bracia Danny i Vincent Cavanagh - jak mało kto chętnie przyjeżdżają do nas, żeby występować solo. I nie mogą wyjść z zachwytu nad polską publicznością. Anathema właśnie wydaje swój jedenasty studyjny album który, choć zatytułowany jest "The Optimist" (premiera 9 czerwca), konfrontuje słuchacza z tematami załamań psychicznych, wymazywania własnej przeszłości czy nawet śmierci.
Z Vincentem Cavanaghiem rozmawialiśmy o Optymiście, ale też o najstarszych, doommetalowych albumach zespołu i o tym, czego możemy się spodziewać po trzech koncertach, które Anathema zagra 12, 13 i 14 listopada w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu.
Jordan Babula, Interia: Podobno tworząc "The Optimist" inspirowaliście się własnym albumem "A Fine Day To Exit" sprzed 16 lat. Dlaczego?
Vincent Cavanagh (Anathema): - Nasz nowy album nawiązuje do okładki "A Fine Day To Exit". Ukazuje ona klasyczny obraz kogoś, kto upozorował swoją śmierć na plaży. Widać jego ubranie, samochód, na desce rozdzielczej jest butelka whisky, pistolet, fiolka pastylek, zdjęcie rodziny, jakieś notatki, telefon z nieodebranymi połączeniami. Widać, że ta osoba dotarła do jakiegoś końca i musiała podjąć jakąś decyzję. Jaka to decyzja? Czy kończy swoje życie, czy może zaczyna nowe, z nową tożsamością, wymazując całą swoją przeszłość? Ludzie robią w ten sposób, istnieją książki, które prezentują krok po kroku, jak to zrobić. Mam jedną z nich - "How to disappear completely and never be found".
Czy w takim razie nowy album o tym opowiada?
- Nie. O tym opowiada obraz z okładki "A Fine Day To Exit". Na tamtej płycie nie powiedzieliśmy jednak, co się stało z tym gościem. Nowy album opowiada historię, która rozpoczyna się na tej plaży - dlatego pierwszy utwór ma w tytule dokładne współrzędne tego miejsca. A album jest opowieścią, co się dzieje potem z głównym bohaterem, czyli Optymistą.
Dlaczego nazwaliście go w ten sposób?
- To już musisz odkryć samemu. Nie mogę powiedzieć zbyt wiele, powiem tylko, że płyta mówi o zmaganiach człowieka. Człowieka, z którym każdemu może być łatwo się zidentyfikować. A na końcu płyty bohater znajduje rozwiązanie, które przynosi mu jakiś rodzaj spokoju. Ja jednak powiedziałbym, że jest on tylko tymczasowy a historia wiąż nie jest zamknięta. A zakończenie nie jest takie, jakiego Optymista się spodziewał, jakie dla siebie zaprojektował. Ale jest właściwe. Jest tam, gdzie powinien być z swoim życiu. Choć nie wiadomo, na jak długo.
Z tego co ja zrozumiałem, na końcu wraca on do rodziny, do swojego domu.
- To twoja interpretacja. Skąd wiesz, czy ta historia nie jest opowiedziana od końca? Może cofa nas w czasie to tego, co pchnęło Optymistę do ucieczki od dotychczasowego życia? A może nasz bohater rzeczywiście utonął w oceanie, a to co opowiadamy na płycie dzieje się w jego głowie? Może to wspomnienia, flashback? My ci na to nie odpowiemy, możemy co najwyżej zachęcić, abyś zagłębił się w tej opowieści, odkrył w niej to, co chcesz w niej odkryć.
Twój brat mówił, że po części ta płyta jest autobiograficzna.
- Tak, to jego historia, moja i Johna (Douglasa, perkusisty, współtwórcy albumu - przyp. red.). Nie jesteśmy jednak zespołem, który ujawni ci szczegóły swojego życia osobistego. Zawsze woleliśmy, aby słuchacze nie wiedzieli o nas zbyt dużo, żeby nie narzucać im jednej, "właściwej" interpretacji naszych piosenek - o, ta piosenka opowiada o śmierci dziadka, o, ta mówi o tym, jak Danny się zakochał. Na tym albumie wykorzystaliśmy surogatkę, głównego bohatera, któremu przypisaliśmy nasze myśli i emocje, dzięki czemu ludziom będzie łatwiej się z nimi zidentyfikować - jak z bohaterem filmu czy powieści.
- Chcemy, aby słuchacze odnosili te piosenki do siebie, a nie do nas. Bo przecież piszemy w nich także o prawdziwych, żyjących lub zmarłych osobach. Nie chcemy ujawniać ich tożsamości, nie mamy do tego prawa. Gdy tworzymy bohatera, pokazujemy, że te historie mogą się zdarzyć każdemu.
Jesteś optymistą?
- Nie. Mogę ci powiedzieć kim jestem: osobą, która wierzy, że jeśli wykonasz pracę, którą powinieneś wykonać, zostaniesz nagrodzony właściwym efektem. Uważam, że nie możesz oczekiwać, że dostaniesz cokolwiek za darmo, ani że sprawy potoczą się dobrze same z siebie. Musisz pracować, starać się żeby mieć efekty. Dotyczy to twojego szczęścia, twoich związków, twojej kariery, edukacji i wszystkiego innego. Wierzę, że człowiek może spodziewać się tego, co sobie sam wypracuje. Nie wiem, czy taki pogląd można nazwać optymizmem, ale ja wierzę we własne siły, własną pracę.
A nie zdarza się, że po wykonaniu właściwej pracy otrzymujesz zły rezultat?
- Rzeczywiście może tak być, ale to powinno skłaniać o rozpatrzenia, jesteś w dobrym miejscu, we właściwej pozycji. Może czynniki zewnętrzne cię ograniczają i wtedy powinieneś zastanowić się, czy dasz radę wyrwać się z tej sytuacji. Nie każdy ma to szczęście, że jest w stanie to zrobić.
Ciekawe, że chociaż jesteście brytyjskim zespołem, "The Optimist" dzieje się w USA - plaża, której współrzędne podajecie w tytule pierwszego utworu jest w San Diego, jest tu też utwór "San Francisco" czy "Springfield"...
- Jest jakaś przepiękna ironia w historii o czyimś załamaniu, które następuje w słonecznym stanie Kalifornia. Większość ludzi ma w głowach obraz Kalifornii jako miejsca zabawy, relaksu i pływania na desce. Umieszczenie tam bohatera, który przechodzi taki kryzys ma dla mnie dużo sensu.
W materiałach prasowych twój brat mówi o "stygmacie choroby psychicznej". Jaki ma to związek z albumem?
- Cała płyta skupia się na psychicznym załamaniu bohatera, na jego walce o własne zdrowie psychiczne. Myślę, że niezrozumienie psychicznych problemów innych ludzi wynika z faktu, że każdy przypadek jest bardzo skomplikowany. Musisz naprawdę doskonale znać drugiego człowieka, żeby móc postawić diagnozę na temat jego stanu psychicznego. Musisz wiedzieć o nim tak naprawdę dokładnie wszystko, znać każdy czynnik, który mógł mieć na niego wpływ. A to wymaga ogromnie dużo zaangażowania, czasu i empatii. Zdiagnozowanie złamanej nogi jest bez porównania prostsze, niż zdiagnozowanie załamania psychicznego a to dlatego, że każdy po prostu jest inny. I uważam, że żaden kraj, żadne społeczeństwo nie znalazło jeszcze dobrego sposobu, na radzenie sobie z psychicznymi i emocjonalnymi problemami człowieka.
- W miejscu, w której się wychowałem, na północy Anglii, mężczyzna nie może mieć problemów psychicznych, bo jest to objaw słabości. Jesteśmy skażeni kulturą macho - "no, co z tobą? Weź się w garść!". A to kompletna bzdura, tego się tak nie robi. Społeczeństwo stygmatyzuje ludzi z problemami - między innymi w ten sposób. Na szczęście to zaczyna się zmieniać, jest postęp.
Czy ten album był dla was terapią? A może chcielibyście, żeby był terapią dla słuchacza?
- Gdyby był którąś z tych rzeczy, na pewno bym tego nie ujawnił.
Pomówmy więc o muzyce. "The Optimist" pod kilkoma względami naprawdę zaskakuje - chociażby odważnym wykorzystaniem syntezatorów, czy aranżacji jazzowych.
- Nasze utwory same decydują, jakie chcą być. Mówiliśmy to przy wszystkich poprzednich płytach: tworząc piosenki od razu słyszymy wszystkie instrumenty. Siadamy, ja, Danny i John i wiemy, jak piosenka zabrzmi. Nie mamy na to wpływu, nie mamy wyboru - możemy tylko zagrać ją taką, jaką ona jest. Bo jest, jaka jest, już na samym początku tworzenia. My nie możemy tego zmienić. Utwór "Close Your Eyes" zaczął się, jak możesz zgadnąć, od partii fortepianu. Ale słysząc ją, słyszałeś od razu perkusję, kontrabas, sekcje dętą. A naszym zadaniem było nagrać ją tak, jak ona tego wymagała, czyli na jazzowo.
Anathema ma korzenie doommetalowe. Czy fani tęsknią za waszą przeszłością?
- Nie, ja przynajmniej takich nie spotykam. A szkoda, bardzo bym chciał z kimś takim porozmawiać. Nasza trasa "Resonance" z 2015 roku obejmowała materiał z całej naszej kariery - spotkałem na niej mnóstwo ludzi i nikt nie powiedział mi, że tęskni za starą Anathemą - nikt! Marzę o spotkaniu człowieka, który lubi nasze dwie pierwsze płyty, a resztę ma gdzieś - jeśli jest ktoś taki, skontaktuj go ze mną, proszę.
A jak ty sam widzisz dzisiaj swoją metalową przeszłość?
- To część mojego życia, mojej historii, mojej młodości. Oczywiście patrząc na YouTubie na siebie samego z tamtych czasów czuję się dziwnie, jakbym patrzył na kogoś innego. Ale prawda jest taka, że za dziesięć lat ja z dzisiaj też będę się sobie wydawał dziwny. I chyba nie ja jeden tak mam. Tak więc czy ja wiem? Jestem dumny z tamtych utworów - podobają mi się melodie, podoba mi się, że mieliśmy konkretny, intrygujący styl. Nie postrzegam Anathemy jako zespołu, który ma dwa brzmienia - stare i nowe. To jakaś fantazja, bajka, którą propagują ludzie w mediach społecznościowych i niektóre media po prostu.
- Z mojej perspektywy zawsze byliśmy zespołem rozwijającym się. Każdy album był krokiem do przodu i wierzę, że każdy, kto przesłuchałby je w kolejności ukazywania, by się z tym zgodził. To bardzo dziwne uczucie, kiedy ludzie mówią mi, że zmieniając styl chcemy zaprzeczyć własnej przeszłości. Co za kosmiczny absurd!? Prawda jest taka, że wciąż tworzymy muzykę w ten sam sposób, co na samym początku. Różnica jest taka, że jesteśmy bardziej szczerzy w tym, co robimy i nie musimy przebierać naszej muzyki w zbroję i wyposażać jej w broń, które dawaliśmy jej kiedyś.
- Kiedy jesteś nastolatkiem, chwytasz się ekstremalnych środków. Później, gdy masz dwadzieścia parę lat, zaczynasz lepiej rozumieć samego siebie. I, przynajmniej w moim przypadku, zaczynasz pojmować, że najlepszym sposobem dotarcia do emocji, które chcesz wyrazić, jest rezygnacja z możliwie największej liczby warstw w muzyce, nie ubieranie jej w tak wiele szat. A nauczyliśmy się tego od Rogera Watersa, z jego "The Wall". Na płycie "Alternative 4" słyszysz zwykle trzy-cztery rzeczy dziejące się naraz i nic więcej. Bo nic więcej nie potrzeba. Tekst, melodia, sekcja rytmiczna i może gitara, może fortepian. I od tego momentu pozostajemy na tej samej ścieżce, chociaż zdarza się nam używać innych instrumentów.
Według serwisu Setlist.fm Anathema zagrała w Polsce już 57 koncertów. Wydaje mi się, że to może być rekord, jeśli chodzi o zespół zagraniczny.
- Nie wiem, czy Setlist.fm rzeczywiście podaje wszystkie koncerty, czy może czegoś tam brakuje. Ale jeśli wychodzi z niego, że zagraliśmy u was pawie sześćdziesiąt razy i to nie licząc naszych solowych występów akustycznych, to jest to naprawdę niesamowite. Pamiętam moje wrażenie po "Judgement tour", kiedy zagraliśmy jakieś dziewięć koncertów w Polsce. W tamtym czasie nikt z naszej sceny tego nie robił. A dla nas było jasne, że najbardziej fanatyczną publiczność mamy właśnie w Polsce, rozsianą po całym kraju. Graliśmy więc w kubach, barach, miasteczkach uniwersyteckich, teatrach - graliśmy wszędzie, gdzie tylko się dało. Mam całe mnóstwo cudownych wspomnień, chociaż było to dwadzieścia lat temu.
- Moim pierwszym wrażeniem z przyjazdu do Polski było, że wszyscy mówią świetnie po angielsku. I jak dobrze wydają się wykształceni. To pewnie dlatego, że graliśmy na studenckich kampusach, niemniej po koncertach zawsze chodziliśmy na imprezy, rozmawialiśmy z ludźmi i wszyscy byli naprawdę zrelaksowani, sympatyczni i otwarci.
Czy przyjazd do Polski w 1996 roku na pełną, obejmującą dziewięć miast trasę koncertową był dużym ryzykiem, czy mimo wszystko wiedzieliście, że ludzie na was przyjdą?
- Wtedy było już jasne, że w tym rejonie Europy metal był bardzo popularny, że przyjazd jest bezpieczny. Chociaż nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pójdzie nam aż tak dobrze. W 2015 roku pojechaliśmy pierwszy raz do Japonii, rok wcześniej do Australii i nie wiedzieliśmy, czego się tam spodziewać - to tak daleko, że nie orientujesz się, jak naprawdę wygląda tamtejsza scena. Tymczasem w Polsce wiedzieliśmy, że jest bardzo mocna.
W listopadzie przyjeżdżacie do nas na trzy kolejne koncerty. Czego powinniśmy po nich oczekiwać?
- Wizualnego show. "The Optimist" będzie opracowany jako rodzaj przedstawienia. Co prawda bez aktorów, ale z wizualizacjami. Zagramy album od początku do końca, a później przeboje (śmiech). Będzie to długa noc z wielką produkcją, wielkim show. Chcielibyśmy pójść w ślady Pink Floyd, tyle, że nie mamy takich pieniędzy. Ale kiedyś będziemy mieli! Żartuję (śmiech). Na pewno przygotujemy koncert w którym okażemy coś więcej, niż nas samych na scenie.
Anathema w Krakowie - 26 października 2014 r.