Zadzwoniła do przyjaciela na moment przed śmiercią. Poruszające słowa
Oprac.: Mateusz Kamiński
Już 19 kwietnia do kin trafi film "Back To Black" opowiadający o drodze do sławy Amy Winehouse - jednej z najważniejszych wokalistek XXI-wieku, która przedwcześnie zmarła w 2011 roku. Jej przyjaciel z zespołu udzielił wywiadu, w którym opisał ich ostatnią rozmowę.
Dale Davis jest cenionym muzykiem sesyjnym i basistą. Współpracę z Amy Winehouse zaczął na krótko przed wydaniem debiutanckiego albumu gwiazdy, "Frank". Muzyk uważa, że nastoletnia Amy była bardzo skryta i ciężko jej było mówić o uczuciach. "Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, niewiele mówiła, ponieważ była dość zamkniętą postacią. (...) Ale kiedy zacząłem z nią pracować, widać było w niej miłość" - opowiada w rozmowie z "The Sun".
Davis tłumaczy, że Amy Winehouse zawsze robiła wszystko na sto procent, bardzo intensywnie. "Jeśli cię lubiła, to naprawdę cię lubiła. Jeśli cię kochała, kochała cię mocno. Była ciepłą, piękną i hojną osobą, dzięki której od samego początku czułem się wyjątkowo" - wspomina. Według opowieści duet bardzo szybko się polubił, a Amy uczyniła go dyrektorem muzycznym zespołu, z którym nagrywała i koncertowała aż do końca życia.
Pomimo że wielu ludzi uważało współpracę z Amy za trudną, to Dale Davis cieszył się z każdej wspólnej chwili z gwiazdą. Wielu muzyków zazdrościło mu, że może być tak blisko ze świetnie zapowiadającą się artystką. "(...) [Choć] w oczach opinii publicznej wydawało się [to] bardzo stresujące, podobało mi się przebywanie z nią. Oczywiście wszystko skończyło się smutno, ale bycie częścią świata Amy było dla mnie zaszczytem i nigdy bym tego nie zmienił" - opowiada.
Poruszające słowa przyjaciela Amy Winehouse. "Była o krok od szczęścia"
Wspólnie zagrali około 170 koncertów, także ostatni w Belgradzie w czerwcu 2011 roku. To tam doszło do fatalnego występu, a Amy pod wpływem nieznanych substancji zataczała się i mamrotała. Ostatecznie koncert przerwano, a Winehouse nigdy więcej nie wystąpiła. Kilkadziesiąt dni później zmarła. "Ten ostatni [koncert] był dla mnie najtrudniejszym wieczorem na scenie. To wszystko było lekkim szokiem" - wspomina i nadal nie dowierza, że wytrzymali na scenie aż 80 minut. "Myślę, że już wtedy wiedzieliśmy, że to koniec, jeśli chodzi o śpiewanie tych piosenek przez Amy. Znudziło jej się to po pięciu, sześciu latach" - sugeruje muzyk. Przypomina też, że pomimo odwołania wielu koncertów, jej zespół "zawsze był w gotowości", by wyjść na scenę.
W dalszej części rozmowy Dale Davis opowiada, jak dosłownie na parę godzin przed jej śmiercią rozmawiali przez telefon. "Rozmawiałem z nią o 23:30, trzy godziny przed tym, jak po raz ostatni poszła spać, i była w dobrej formie" - mówi w "The Sun". Gwiazda miała odtwarzać swoje występy na żywo na YouTube i szukać zapewnienia u Davisa, że potrafi śpiewać. "'Oczywiście, że potrafisz śpiewać! Jesteś najlepsza'" - miał jej odpowiedzieć, a wokalistka położyła się spać. Nigdy jednak się już nie obudziła.
"Cieszę się, że poszła spać z tą myślą. Potrzebowała aprobaty, bo miała w sobie bardzo dużo pokory i nie dowierzała, że potrafi śpiewać" - wspomina. "Nawet na jej poziomie nikt nie jest w stanie tego w sobie zauważyć. Prawdopodobnie myślą: 'Czy to schlebianie jest prawdziwe, czy nie?'" - kontynuuje.
Dale Davis przypomina sobie rozmowę gwiazdy z jego byłą żoną. Wokalistka miała jej powiedzieć, że "nie dożyje 28 lat". Z perspektywy czasu uważa, że w Amy, podobnie jak innych artystach zmarłych tak młodo jest pewien element tajemnicy, który mimo krótkiej kariery wywiera ogromny wpływ na kulturę. "Był w niej element Kurta Cobaina. (...) Moim idolem jest właściwie Jimi Hendrix - miał czteroletnią karierę i tyle. To, że nie mieli szansy się zestarzeć, wiąże się z pewną tajemnicą. Kiedy są młodzi, wyrzucają w powietrze ogromnego ducha i nie widać tak bardzo [ich] wad" - tłumaczy swój tok myślenia.
Choć Amy Winehouse za życia nagrała zaledwie dwa albumy studyjne, Dale Davis uważa, że Amy jest "pierwszą gwiazdą tysiąclecia".