Oddział Zamknięty: Nowe życie "Jary'ego"
Krzysztof "Jary" Jaryczewski (44 l.) jest legendą polskiej muzyki rockowej. Na to zaszczytne miano zasłużył sobie jako znakomity frontman Oddziału Zamkniętego. Później jednak o "Jarym" słyszało się głównie w kontekście alkoholowo-narkotykowym. Muzyk znalazł się na dnie. Do najgorszego nie doszło i dziś "Jary" jest "czysty" i cieszy się szczęściem rodzinnym.

Krzysztofowi poświęcony jest reportaż opublikowany w piątkowym wydaniu (20 lutego) "Super Expressu". Z tekstu wynika, że "Jary" nie sięgnął po kieliszek od sześciu lat, czyli od czasu kiedy na świat przyszła jego córka Maja. Wokalista ma także rocznego synka Marka.
"Niepijący alkoholicy liczą zazwyczaj dni, miesiące i lata swojej trzeźwości. Ja nie muszę. Wystarczy, że pomyślę o córce Mai. Ma teraz sześć lat, a ja od jej narodzin nie piję, nie biorę narkotyków ani prochów. Mam także rocznego syna Marka. Bardzo kocham moje dzieci" - mówił gazecie "Jary".
Krzysztof doskonale pamięta, jak ciężką walkę musiał stoczyć, aby wyzwolić się z nałogów, kiedy przebywał na oddziale detoksykacyjnym warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii.
"Mój stan był tak ciężki, że przebywałem tam trzy miesiące. Przeżyłem ostry atak psychozy, podczas którego mocowali mnie do łóżka pasami. Byłem tak roztrzęsiony, że co chwilę żebrałem, żeby dano mi coś na uspokojenie. Miałem koszmarne lęki, bałem się umrzeć i bałem się żyć. Najgorsze było poczucie zupełnej samotności. Myślałem, że nikt na mnie nie czeka, nikomu nie jestem potrzebny, wszystko sobie przechlapałem. Gdy przed szpitalem ostatni raz widziałem moją żonę Ulę, miała spakowane walizki" - opowiada.
"Jary" z Oddziałem Zamkniętym, którego był współzałożycielem, zdobył ogromną popularność w Polsce. Wiele piosenek zespołu to dziś klasyki muzyki rockowej, by wymienić choćby "Obudź się", "Party", "Ich marzenia", "Horror", "To tylko pech", "Ten wasz świat", "Bobby X" i wiele innych.
Tam też jego nałóg alkoholowy rozwinął się. Wówczas spróbował także narkotyków.
"Alkohol był ze mną, od kiedy pamiętam. Próbowałem też narkotyków i psychotropów. Na początku to wszystko dawało haj, świat wydawał się bardziej kolorowy" - mówi "Jary".
Krzysztof był dwa razy żonaty, ale małżeństwa szybko się rozpadały.
"To chyba szczęście, że w żadnym z tych związków nie narodziły się dzieci. Miałyby ojca, który coraz rzadziej trzeźwiał. Często byłem też pod wpływem marihuany, kokainy, skunów, grzybków, LSD, leków".
"Sam alkohol przestał mi wystarczać. Ale wtedy tak bardzo się tym nie przejmowałem. Byłem w końcu artystą, miałem prawo młodo umrzeć. Chciałem odejść tak, jak Jimmy Hendrix, byle tylko przedtem mocno żyć. Nie zdawałem sobie sprawy, że moje kolorowe dni to Wielkie, Puste Nic, coraz bardziej wyprane z uczuć i myśli" - mówi dziś "Jary", który w swoim życiu nie raz był reanimowany i nie raz trafiał na "detoks".
Przełomowy dla Krzysztofa był 1998 rok, kiedy po trzech miesiącach detoksu, zgłosił się na leczenie do Ośrodka Terapii Uzależnień, kierowanego przez dr. Woronowicza.
"Usłyszałem tam paradoksalną myśl: że trzeźwienie to nic trudnego. Trzeba tylko zmienić całe swoje życie, gruntownie przebudować wnętrze. Ciężko nad sobą pracowałem. Zaufałem psychiatrom, psychologom i doświadczeniu niepijących alkoholików. Przykładałem się do każdego zadania, każdej pisemnej pracy" - opowiada.
Udało się. Dziś Jaryczewski jest "czysty", żona Urszula nie opuściła go, w ciągu sześciu lat przyszła na świat dwójka ich dzieci, Maja i Marek. Wrócił też na dobre do muzyki. Jest autorem muzyki i współautorem libretta do rock-opery "Obudź się. Minnesota blues", którą wystawił Jerzy Fedorowicz, dyrektor Teatru Ludowego w Krakowie.
Dzieło jest historią upadku i powstania muzyka rockowego o ksywce Fagot, który - jak nietrudno się domyślić - jest alter ego Jaryczewskiego.
"Wiele razy słyszałem od widzów, że ten spektakl może odmienić i uratować czyjeś życie. Jako reżyser nie mogłem usłyszeć niczego ważniejszego" - mówił "Super Expressowi" Jerzy Fedorowicz.