Reklama

Nagrał wielki przebój po czym rzucił karierę i zniknął z show-biznesu. "Dobrze się stało"

Gary Jules w 2003 roku z coverem utworu "Mad World" niespodziewanie podbił listy przebojów. Jednak wielka sława, którą mógł zdobyć muzyk, ostatecznie nie przekonała go do rzucenia się na głęboką wodę w show-biznesie. Dziś niedoszły gwiazdor mieszka w niewielkim miasteczku w górach i wiedzie spokojne życie.

Gary Jules w 2003 roku z coverem utworu "Mad World" niespodziewanie podbił listy przebojów. Jednak wielka sława, którą mógł zdobyć muzyk, ostatecznie nie przekonała go do rzucenia się na głęboką wodę w show-biznesie. Dziś niedoszły gwiazdor mieszka w niewielkim miasteczku w górach i wiedzie spokojne życie.
Gary Jules mimo sukcesu, nie zdecydował się rzuć w wir show-biznesu /Dagmar Scherf/ullstein bild /Getty Images

Jest rok 2000. Gary Jules wraz z Michaelem Andrewsem nagrywa cover utworu grupy Tears For Fears - "Mad World". Piosenka promowała kultowy już film "Donnie Darko", gdzie rolę główną zagrał Jake Gyllenhaal.

Jednak początkowo piosenka nie osiąga sukcesu. Dzieje się to nieco później, bo w 2003 roku. 15 grudnia utwór ukazuje się jako singel w Wielkiej Brytanii i staje do wyścigu o świąteczny numer jeden w zestawieniu najpopularniejszych utworów z singlem grupy The Darkness - "Christmas Time (Don't Let The Bells End)" i ostatecznie - wbrew przewidywaniom bukmacherów - wygrywa dzięki słuchaczom, okupując brytyjski szczyt list przebojów przez kolejne trzy tygodnie. W tym czasie o "jedynkę" walczyły również tak popularne zespoły jak Sugababes i Atomic Kitten

Reklama

Na podobny sukces, czyli zajęcie świątecznego numeru jeden, stać było niewielu amerykańskich artystów. Byli to m.in. Elvis Presley, Madonna i Taylor Swift.

Nagła popularność i ucieczka w góry

Kompozytor z Kalifornii niespodziewanie zdobył popularność. Jako zdobywca "świątecznej jedynki", został zaproszony do telewizji, gdzie pojawił się obok Victorii Beckham i Iana McKellena. Jednak niespodziewana sława nie zawróciła mu w głowie.

"Dobrze, że sukces nie przyszedł, gdy miałem 23 lata. Być może teraz byłbym martwy" - tak w rozmowie z "The Sun" podsumował to, co wokół niego się działo. "Słyszałem o ludziach, którzy w obliczu odrobiny sławy dokonywali samozniszczenia" - dodał.

Zdobycie popularności nie wpłynęło destrukcyjnie na samego muzyka, gdyż w tym samym czasie dowiedział się od swojej żony, że zostanie ojcem. Krótko po zakończeniu trasy koncertowej "Mad World Tour", będącej dla niego wyjątkowo stresującym przeżyciem, Gary Jules zdecydował, że wraz z partnerką Gretą i dziećmi, rzuca karierę i ucieka od show-biznesu.

"Próba utrzymania tego poziomu byłaby niebezpieczna. Nie chciałem robić słabych rzeczy i po prostu trwać w środowisku" - komentował dla "The Sun".

Jules wyprowadził się do małego miasteczka w górach w Karolinie Północnej. "Po urodzeniu syna przeprowadziliśmy się do niewielkiego miasta i tam wychowaliśmy nasze dzieci. Dorastali wśród normalnych ludzi i w normalnych okolicznościach" - przyznał.

Muzyk i wokalista swoją przygodę z show-biznesem po latach wspomina jako "surrealistyczną". Broni też swojej piosenki, twierdząc, że nie była ponura, ale inspirująca.

"Ludzie postrzegają ten utwór jako smutny. To niezwykle inspirujący utwór, bo nie opowiada o wszystkich strasznych rzeczach, które dzieją się wokół, ale bardziej był to mocny i osobisty numer, bo zwraca uwagę na sentyment i nasze osobiste doświadczenia w tym chaotycznym świecie, gdzie nie masz wpływu, co się przydarza" - skomentował.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy