INTERIA.PL na Red Hot Chili Peppers
Czwartek, 15 czerwca, był wyjątkowym dniem w Berlinie. Żyjąca mistrzostwami świata w piłce nożnej stolica Niemiec - tego wieczoru odbywał się mecz Paragwaj - Szwecja - gościła jeden z najpopularniejszych rockowych zespołów naszych czasów - Red Hot Chili Peppers. Specjalny wysłannik portalu INTERIA.PL oglądał ten koncert.
Można nie lubić Red Hot Chili Peppers, ale trzeba docenić zespół za wyjątkowy upór i wytrwałość w dążeniu do celu. Kalifornijczykom, jako jednym z niewielu w show biznesie, udało się pokonać wiele przeciwności losu, w tym uzależnienie od narkotyków, które doprowadziło do śmierci świetnego gitarzysty i kluczowego członka zespołu Hillela Slovaka.
Wciąż, po ponad 20 latach iście "szekspirowskiej" kariery, wbrew modom i muzycznym trendom, Red Hot Chili Peppers stali się jednym z największych zespołów na świecie. Świadczą o tym nie tylko idące w dziesiątki milionów nakłady płyt, wyprzedane - jak ten berliński - koncerty, ale także permanentne uznanie większości krytyki, która - może trochę na wyrost - uznała "Stadium Arcadium", ostatnie wydawnictwo zespołu, najlepszą płytą w historii "Papryczek".
A co najważniejsze, Anthony Kiedis, Flea, John Frusciante i Chad Smith wciąż kipią energią i entuzjazmem, co było widać podczas czwartkowego występu - podobnie jak to było w latach 80., gdy zaczynali karierę.
Z kilkoma różnicami - poza tym, że zmienił się skład, muzykom przybyło lat, zmarszczek i zer na kontach bankowych, a artystycznym celem nie jest już wybicie się, lecz utrzymanie na szczycie i potwierdzenie statusu mega gwiazdy. Bo - nie ma co owijać w bawełnę - Red Hot Chili Peppers grają obecnie w tej samej lidze, co U2, The Rolling Stones i nawet Pink Floyd, gdyby tylko ci ostatni zechcieli się reaktywować.
Koncert "Papryczek", o czym wspominaliśmy już na wstępie, odbywał się niejako w cieniu Mundialu, a konkretnie meczu Paragwaj - Szwecja. Kolorem obowiązkowym w niemieckiej metropolii był tym razem żółty. W takich właśnie koszulkach występuje reprezentacja "Trzech Koron", której fani dosłownie zalali Berlin tą barwą.
"Żółtego" ubywało w trakcie przemieszczania się metrem na wschód do stacji Wuhlheide - piłkarskie koszulki zastępowały te z nadrukami "Red Hot Chili Peppers" - przy której znajduje się amfiteatr, w którym odbywał się koncert. W metrze robił się nieprawdopodobny ścisk. Stojący obok mnie fan "pochwalił się", że udało mu się wsiąść dopiero do trzeciej kolejki!
Wypełniony po brzegi amfiteatr (około 18 tysięcy osób) podgrzał brytyjski raper Dizzy Rascal, jeden z pionierów nurtu grime. Hiphopowiec szybko złapał kontakt z publicznością, prezentując poza własnymi kompozycjami zmiksowany set rockowych przebojów (m.in. Queen, Deep Purple, Guns N' Roses, Limp Bizkit, Nirvana czy The White Stripes). Później raper zszedł ze sceny i umiejscowił się na zapleczu, skąd oglądał występ gwiazdy wieczoru.
Red Hot Chili Peppers zaczęli zgodnie z oczekiwaniami, czyli od
"Can't Stop"
. Zgromadzonych zaszokował Flea, który na scenie zaprezentował się ubrany jedynie w dosyć zgrzebne, białe majtki. Później formacja zaprezentowała kolejne utwory, które brytyjscy dziennikarze określają mianem "crowd pleasers". Były to nowy
"Dani California"
i
"Scar Tissue"
.
Podczas tego ostatniego utworu na scenę wpadł fan, któremu udało się przez moment potańczyć przy Flea. Po chwili został zgarnięty przez ochroniarzy. Basista odprowadził ich groźnym wzrokiem, jakby chciał dać do zrozumienia bramkarzom, że użycie jakiegokolwiek środka przymusu bezpośredniego wobec fana może spowodować gniew muzyka.
W trakcie pierwszej części koncertu usłyszeliśmy między innymi nowe utwory ze "Stadium Arcadium", jak "Charlie" czy "Torture Me", fantastycznie wykonany przez Johna Frusciante "How Deep Is Your Love" Bee Gees (gitarzysta bez zarzutu "wyciągał" najwyższe partie wokalne) i fragment "London Calling" The Clash, który otworzył "Right On Time".
Pierwszą część, którą wypełniały także liczne improwizacje, zakończyły entuzjastycznie przyjęty
"Californication"
i
"By The Way"
. Wracając do instrumentalnych popisów muzyków, to przynosiły one czasami średni efekt i gasiły atmosferę. Trzeba jednak podkreślić, że zaprezentowany przed wspomnianym "Californication" porywający jam został przyjęty goręcej, niż niejeden z usłyszanych tego wieczoru przebojów zespołu.
Również bis - poprzedzony meksykańską falą - miał również głównie improwizowany charakter. Poza
"Soul To Squeeze"
i
"Give It Away"
w Berlinie Flea i John, z towarzyszeniem dźwięków generowanych przez laptop, wykonali kilkunastominutowy jam, który dosyć nieoczekiwanie zakończył koncert. Stojący obok mnie fani nie mogli odżałować, że Red Hot Chili Peppers nie zagrali słynnego
"Under The Bridge"
, który byłby na pewno idealnym zakończeniem tego świetnego koncertu.
Byłeś na koncercie Red Hot Chili Peppers w Pradze (14 czerwca) lub w Berlinie (15 czerwca)? Podziel się z nami swoimi wrażeniami!
Zobacz galerię zdjęć "Papryczek" z Berlina.
Zobacz teledyski Red Hot Chili Peppers na stronach INTERIA.PL.
Artur Wróblewski, Berlin