Festiwal Roskilde: Klaszcz na tak!

Pierwszy dzień festiwalu Roskilde, jednej z największych tego typu imprez w Europie, stał pod znakiem rewelacyjnych koncertów belgijskiego zespołu dEUS i nowojorskiej formacji Clap Your Hands Say Yeah. Rozczarowali natomiast Guns N'Roses, którzy mieli być gwiazdą tego dnia, i promowani trochę na siłę przez brytyjskie media muzycy angielskiej grupy Editors.

Axl Rose (Guns N'Roses)
Axl Rose (Guns N'Roses)INTERIA.PL

Oficjalne otwarcie festiwalu nastąpiło w czwartek, 29 czerwca, po godzinie 17. Zanim na scenie pojawili się Chris Urbanowicz i reszta muzyków Editors, zgromadzeni usłyszeli przemowę otwierającą Roskilde 2006. Jeden z organizatorów pochwalił się rekordową frekwencją (przyjechało o 15 tysięcy osób więcej niż w zeszłym roku), poprosił o wyrozumiałość dla - jak to określił - "rozpychających się fanów" i zaapelował o picie sporej ilości płynów ("W tym roku będzie naprawdę gorąco").

Poza tym przypomniano, że Roskilde to nie tylko muzyka - w tym roku festiwal przypomina o wciąż istniejącym, niechlubnym procederze niewolnictwa. Część zysków z imprezy przekazana zostanie organizacjom walczącym z tym właśnie przestępstwem.

INTERIA.PL

Editors, jeden z "najgorętszych" wyspiarskich zespołów, niestety rozczarowali. Podczas koncertu - a miałem okazję ich widzieć dopiero po raz pierwszy - wyszła rażąca jednolitość i monotonność ich materiału. Na debiutanckiej płycie "The Back Room" udało się to ukryć za sprawą aranży i brzmieniowych smaczków. Natomiast wszystkie słabości muzyki Editors wyszły na jaw podczas występu na żywo.

Poza tym bardzo zawiódł mnie wokalista zespołu Tom Smith, którego sceniczne zachowanie nie miało ani krzty oryginalności. Facet raz był świętej pamięci Ianem Curtisem z Joy Division, by po chwili "stać się" Chrisem Martinem z Coldplay. Wyglądało to dosyć żenująco.

Dodajmy, ze Editors wspomogli się klasykiem "Road to Nowhere" z repertuaru Talking Heads. Do pionierów amerykańskiej nowej fali przełomu lat 70. i 80. porównywani są z kolei Clap Your Hands Say Yeah, którzy zagrali w tym samym namiocie "Odeon" kilka godzin później.

Jakże diametralnie inny był to koncert! Zespół ma na koncie także tylko jeden album zatytułowany po prostu "Clap Your Hands Say Yeah", co nie przeszkodziło przepełnionemu "Odeonowi" śpiewać z wokalistą Alekiem Ounsworthem tekst dosłownie każdej piosenki.

INTERIA.PL

Koncert zespołu można podsumować jednym słowem - zabawa. Nowojorczycy podchodzą do swojej twórczości z dużym dystansem, w przeciwieństwie do wspomnianych Editors, i to też zadecydowało o sukcesie koncertu. Taneczne podkłady, rytmiczne partie basu, melodyjne gitary i niemalże "szamański" wokal - oczywiście z przymrużeniem oka - to wszystko spowodowało, że z "Odeonu" wszyscy wychodzili z uśmiechem na ustach.

Dodajmy, że grupa wyrwała się festiwalowej tradycji i nie będąc gwiazdą zagrała bis. Organizatorzy po prostu byli "bezradni" wobec entuzjastycznej reakcji publiczności...

INTERIA.PL

W międzyczasie, tuż po Editors, w większym namiocie "Arena" zagrał znany od wielu lat belgijski zespół dEUS. Weterani inteligentnego alternatywnego rocka pokazali prawdziwą klasę. Bez showmaństwa, pozerstwa, przy minimalnym kontakcie z publicznością, porwali kilka tysięcy ludzi do świetnej zabawy. A sztuka to spora, gdyż muzyka dEUSa do najłatwiejszych nie należy.

Rozbudowane kompozycje zmieniają klimat i formę jak w kalejdoskopie. Po spokojnych, lirycznych momentach następowały ataki gitarowego szaleństwa. Punktem kulminacyjnym występu Belgów był otwierający ich ostatnią płytę "Pocket Revolution" blisko ośmiominutowy, nastrojowy i rozwijający się "Bad Timing". Po wysłuchaniu tej kompozycji wiedziałem już, że właśnie kończy się najlepszy koncert pierwszego dnia festiwalu.

INTERIA.PL

Kompletnie rozczarował za to Axl Rose i jego Guns N'Roses. Oglądany przez kilkadziesiąt tysięcy osób koncert miał być gwoździem czwartkowego festiwalu. Tak się nie stało z wielu powodów. Przede wszystkim Axl kazał na siebie czekać przez blisko godzinę, co jest niezgodne z festiwalowymi normami. A gdy już zjawił się na scenie, to - w mojej opinii - wokalista, co by nie powiedzieć legendarnego zespołu, zachowywał się i śpiewał jakby parodiował własną osobę.

Rozumiem, że minęło już kilkanaście lat od czasów największych sukcesów "Gunsów" i wokalista najlepszy okres ma już za sobą. Nie rozumiem jednak, dlaczego będąc w tak kiepskiej formie głosowej, postanowił wyruszyć w trasę koncertową... Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami.

Irytujący był także fakt ciągłego znikania Rose'a ze sceny. Wokalista tłumaczył to potrzebą zakładania maski tlenowej - czyżby zamieniał się w Michaela Jacksona? Tak czy inaczej instrumentaliści towarzyszący Axlowi zmuszeni byli do kilkuminutowych, nieudanych, popisów instrumentalnych, w czasie których Axl aplikował sobie za kulisami tlen.

INTERIA.PL

Dlatego bez większego żalu popędziłem zobaczyć Islandczyków z Sigur Ros, choć nie jestem wielkim fanem ich twórczości. Jednak na festiwal przyjechało co najmniej kilkanaście tysięcy zwolenników tej grupy. "Arena", największy festiwalowy namiot, był wypełniony do granic możliwości. A kolejne kilka tysięcy osób przysłuchiwało się lirycznemu występowi Sigur Ros stojąc na zewnątrz.

Zespół zaprezentował wszystko, za co się go kocha lub... nie lubi. Czyli pełne patosu, podniosłe kompozycje, "kobiece" wokalizy prezentowane przez wokalistę i piękne, pełne smutku melodie. Całość wieńczyły wyświetlane na telebimie obrazy, które uzupełniały dźwięk generowany przez Islandczyków.

Po koncercie Sigur Ros, który został fantastycznie przyjęty przez publiczność, udałem się na moment do namiotu tanecznego. Moją uwagę przykul fakt, ze tańczący w nim ludzie nie słuchali muzyki. Było to bardzo złudne - każda osoba wyposażona była w słuchawki, w których słychać było największe taneczne przeboje z lat 80. Wyglądało to jak wielki happening i zabawa była przednia. Zwłaszcza, gdy w słuchawkach poleciały pierwsze takty nieśmiertelnego "Thrillera" Michaela Jacksona.

Drugi dzień festiwalu zapowiada się jeszcze bardziej interesująco. Na głównej scenie zagrają między innymi Morrissey i Bob Dylan, fanów hip hopu zainteresują pewnie koncerty The Streets i Matisyahu, a taneczne szaleństwo zapewnią Scissor Sisters i Happy Mondays.

Kolejna relacja z Roskilde na stronach INTERIA.PL już w sobotę!

Artur Wróblewski, Roskilde

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas