Reklama

Amy Winehouse: Ze śpiewaniem jest jak z zakochaniem (ósma rocznica śmierci)

Nikt się nie spodziewał, że informacja o śmierci Amy Winehouse obiegnie 23 lipca cały świat. Choć ostatnie lata jej życia były przejażdżką kolejką górską, ponuro zabarwione uzależnieniem od alkoholu, narkotyków i... byłego męża, ostatnie tygodnie nie zwiastowały końca.

Nikt się nie spodziewał, że informacja o śmierci Amy Winehouse obiegnie 23 lipca cały świat. Choć ostatnie lata jej życia były przejażdżką kolejką górską, ponuro zabarwione uzależnieniem od alkoholu, narkotyków i... byłego męża, ostatnie tygodnie nie zwiastowały końca.
Amy Winehouse zmarła 23 lipca 2011 roku /Iana Gavan /Getty Images

"Pojawiła się jak na Amy przystało - wierzgając nogami i drąc się w niebogłosy. Mógłbym przysiąc, że krzyczała najgłośniej ze wszystkich dzieci, które w życiu słyszałem. Amy urodziła się cztery dni po terminie i od tego czasu przez całe życie spóźniała się zawsze i wszędzie" - wspomina moment narodzin córki Mitch Winehouse.

Amy od początku była niespokojnym duchem, zawsze lubiła być w centrum uwagi, a jeśli nie udawało jej się tego osiągać śpiewem, szukała innej metody. Była również bardzo uparta i zawsze potrafiła postawić na swoim, szczególnie, kiedy chodziło o unikanie szkoły, która wyraźnie ją nudziła. Mimo to, była doskonała z matematyki i bardzo lubiła rozwiązywać sudoku...

Reklama

Amy miała również bardzo wyraźnie nakreślone cele. W liście motywacyjnym dołączonym do podania o przyjęcie do szkoły teatralnej Sylvii Young, które 12-letnia wówczas Amy złożyła bez wiedzy rodziców, pisze tak: "Moim największym marzeniem jest wielka sława. Marzę, by występować na scenie. To mój życiowy cel. Chcę, by ludzie słysząc mój głos, mogli po prostu zapomnieć o swoich troskach choć na chwilę".

Szkoda, że jej piosenki przesiąknięte były emocjami i dramatami, które ona sama przeżywała. "Jestem łatwym celem, ponieważ wychodzę, upijam się i nie przejmuję się konsekwencjami. Nie dbam o zgodę ludzi" - przyznała bez ogródek w wywiadzie dla "Bust".

Pierwsza płyta Amy "Frank", cieszyła się dużym zainteresowaniem. W 2004 roku zajęła ostatecznie 13. miejsce na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się albumów. Jednak dopiero słynne słowa "They tried to make me go to rehab but I said no, no, no" z piosenki "Rehab" (sprawdź tekst i polskie tłumaczenie utworu!), z drugiej płyty "Back to Black", okazały się być przepustką do wielkiej sławy i ostatecznie smutnym podsumowaniem życia artystki.

"Jestem swoim najgorszym krytykiem. Jeśli nie zrobię tego, co sobie wymyśliłam, to nie będę zadowolona" - przyznała w ostatnim wywiadzie dla Neila McCormicka z "Telegraph". "Nie jestem urodzoną artystką. Jestem naturalną piosenkarką, ale jestem dość nieśmiała, naprawdę. Nie chcę być sentymentalna, ale to stan podobny do zakochania, kiedy nie możesz jeść, jesteś niespokojny. Ale gdy tylko wejdziesz na scenę, z chwilą, gdy zaczynasz śpiewać, wszystko jest w porządku" - dodała, snując plany na przyszłość...

Chciałabym zostać zapamiętana jako ktoś, kto był pionierem - podkreślała, równocześnie wierząc, że ma na to jeszcze czas. "Przede mną jeszcze wiele lat tworzenia muzyki" - mówiła.

Mitch Winehouse opisał życie Amy jako ciągłą karuzelę, jazdę kolejką górską. Wznosząc się na sam szczyt euforii, kiedy Amy zagrała świetny koncert, była trzeźwa czy pokonała uzależnienie od narkotyków, to nagle spadając w dół, kiedy Amy upijała się do nieprzytomności, wracała zaślepiona miłością do Blake'a (Fielder-Civila - przyp. red.) czy po terapii ponownie sięgała po narkotyki. Zmarła 23 lipca w swoim domu w Camden Square w Londynie, miała 27 lat. Przyczyną śmierci okazało się zatrucie alkoholem, w domu wokalistki znaleziono trzy opróżnione butelki.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Amy Winehouse
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy