Reklama

10 lat po śmierci Amy Winehouse, bliscy nie ukrywają, jak bolesnym zaskoczeniem było jej odejście

"Pojawiła się jak na Amy przystało – wierzgając nogami i drąc się wniebogłosy. Mógłbym przysiąc, że krzyczała najgłośniej ze wszystkich dzieci, które w życiu słyszałem. Amy urodziła się cztery dni po terminie i od tego czasu przez całe życie spóźniła się zawsze i wszędzie" - tak Mitch Winehouse opisał moment narodzin córki w książce "Amy. Moja córka". Jedyne co zrobiła zbyt wcześnie, to zmarła. 23 lipca mija 10 lat od jej śmierci.

"Pojawiła się jak na Amy przystało – wierzgając nogami i drąc się wniebogłosy. Mógłbym przysiąc, że krzyczała najgłośniej ze wszystkich dzieci, które w życiu słyszałem. Amy urodziła się cztery dni po terminie i od tego czasu przez całe życie spóźniła się zawsze i wszędzie" - tak Mitch Winehouse opisał moment narodzin córki w książce "Amy. Moja córka". Jedyne co zrobiła zbyt wcześnie, to zmarła. 23 lipca mija 10 lat od jej śmierci.
Amy Winehouse miała 27 lat /Chris Christoforou/Redferns /Getty Images

Choć ostatnie lata jej życia były niczym przejażdżka kolejką górską, ponuro zabarwione uzależnieniem od alkoholu, narkotyków i byłego męża, ostatnie tygodnie jej życia nie zapowiadały tego, co dla wielu fanów, a przede wszystkim rodziny, było i wciąż pozostaje niezrozumiałe.

"Zawsze widziałem korelację między schludnością Amy, czy też jej brakiem, a stanem umysłu, w jakim się w danym momencie znajdowała. Przez te ostatnie półtora roku jej ubrania były porządnie ułożone w szafach, książki i płyty poukładane alfabetycznie na półkach, a notatniki ponumerowane" - wspomina w książce ojciec Amy Winehouse.

Reklama

Amy od początku była niespokojnym duchem, zawsze lubiła być w centrum uwagi, a jeśli nie udawało jej się tego osiągać śpiewem, szukała innej metody. Była również bardzo uparta i zawsze potrafiła postawić na swoim, szczególnie kiedy chodziło o unikanie szkoły, która wyraźnie ją nudziła. Mimo to była doskonała z matematyki i bardzo lubiła rozwiązywać sudoku. O tym uporze w niedawnym wywiadzie wspomniał mąż matki Amy, Richard Collins

"Amy próbowała. Rodzina pochylała się nad nią, ludzie próbowali jej pomóc, menedżerowie, Mitch, Janis. Jednak ludzie zapominają, że Amy miała 27 lat, była niezależna, zamożna. Amy robiła to, co chciała. Ludzie sądzą, że była słaba, ale to nie jest prawda. Była bardzo silna" - podkreślił Collins, który wspólnie z Janis Winehouse-Collins gościł w programie śniadaniowym Lorraine, którego gospodarzem jest Lorraine Kelly.

Amy miała również bardzo wyraźnie nakreślone cele. W liście motywacyjnym dołączonym do podania o przyjęcie do szkoły teatralnej Sylvii Young, które 12-letnia wówczas Amy złożyła bez wiedzy rodziców, napisała tak: "Moim największym marzeniem jest wielka sława. Marzę by występować na scenie. To mój życiowy cel. Chcę, by ludzie słysząc mój głos, mogli po prostu zapomnieć o swoich troskach choć na chwilę". Szkoda, że jej piosenki przesiąknięte były emocjami i dramatami, jakie ona sama przeżywała.

Pierwsza płyta Amy, "Frank", cieszyła się dużym zainteresowaniem. W 2004 roku zajęła ostatecznie 13. miejsce na brytyjskiej liście najlepiej sprzedających się albumów. Jednak dopiero słynne słowa "They tried to make me go to rehab but I said no no no" (słowa piosenki "Rehab" z drugiej płyty "Back to Black" - red.) okazały się przepustką do wielkiej sławy i ostatecznie smutnym podsumowaniem życia artystki.

"Moje piosenki są autobiograficzne i to dla mnie muszą coś oznaczać" - Amy przyznała w jednej rozmowie z ojcem. Jednak pisząc utwory na swoją drugą płytę "Back to Black", musiała sięgnąć do najciemniejszych zakamarków swojej duszy. Niemałe znaczenie w tej podróży miał były mąż Amy, Blake Fielder-Civil. Paradoksalnie przed poznaniem Blake'a, Amy była zagorzałą przeciwniczką twardych narkotyków, co demonstrowała na swoich koncertach.

Jak zauważa wieloletni przyjaciel i współlokator piosenkarki, Tyler James, ten ogromny rozgłos jaki przyniosła jej wspomniana płyta, okazał się również przekleństwem. "Myślę, że Amy w końcu pragnęła normalności. Była bliska wyzdrowienia i odstawienia alkoholu. Była dwudziestokilkuletnią dziewczyną cierpiącą z powodu uzależnienia i wszyscy byli tego częścią. Wszyscy na to patrzyli" - wspomina w rozmowie z "The Times". 

Dodał, że kilka lat wcześniej udało się jej pokonać uzależnienie od narkotyków, ale "nikt o tym nie wspomniał". "Amy wiele przeszła" - mówił o konsekwencjach sławy swojej przyjaciółki. "To było dla niej trudne. Gdy byłeś sławny, byłeś niemal ścigany. Nie obchodziło ich, jak to wpłynie na twoje zdrowie psychiczne, czy pogorszy twoje uzależnienie, czy doprowadzi do szaleństwa" - dodał, wspominając czasy, gdy Amy była pożywką dla prasy brukowej, która tak chętnie relacjonowała upadek gwiazdy.

Tym większą radość budziły zdjęcia uśmiechniętej, zdrowiej wyglądającej Amy, które zwiastowały jej powrót do formy. Wszystko wskazywało na to, że złą passę ma już za sobą. Sama chętnie mówiła o planach na przyszłość, z ogromną ekscytacją opowiadała o współpracy z Tonym Bennettem.

"Chciałabym rozpocząć naukę gry na gitarze lub trąbce. Potrafię grać na różnych instrumentach, ale na żadnym odpowiednio dobrze. Jeśli grasz na instrumencie, to czyni cię lepszym piosenkarzem" - snuła plany w jednym z ostatnich wywiadów opublikowanym przez "Billboard".

"Przytul mnie tato", "Ja ciebie też kocham mamo" - tak brzmiały ostatnie słowa, które zapamiętali jej najbliżsi, potraktowali je normalnie, jako coś oczywistego, bez żadnego zaniepokojenia czy przeczucia, że będą ostatnimi, które usłyszą. Amy zmarła 23 lipca w swoim domu w Camden Square z powodu zatrucia alkoholowego, miała 27 lat.

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Amy Winehouse
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama