Obfity w tym roku sezon festiwalowy. Kot tęskni, ja od dwóch miesięcy nie śpię i marzę o domowym obiedzie, dlatego na dobitkę i już powolne dobijanie do brzegu - Sziget Festival. Impreza, która jest dla mnie dziwnym połączeniem Pol'and'Rocka i Open'era, gdzie ludzie w białych koszulach ze strefy VIP słuchają największego mainstreamu, a kawałek dalej gość przebrany za klauna skacze do koreańskiego folk-popu.