Przewodnik rockowy: Chad daje czadu

Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)

25 października 51 lat stuknęło Chadowi Smithowi, perkusiście Red Hot Chili Peppers, jednemu z najbardziej rozchwytywanych bębniarzy w świecie rocka.

Chad Smith bębni w Red Hot Chili Peppers od 1989 roku - fot. Michael Loccisano
Chad Smith bębni w Red Hot Chili Peppers od 1989 roku - fot. Michael LoccisanoGetty Images/Flash Press Media

Gdy pisałem kolejne tomy mojego książkowego cyklu "Niezapomniane płyty historii rocka", poza uwzględnianiem w nich chronologii i przynależności do tego lub owego stylu czy nurtu, kiedy tylko się dało, stosowałem bardzo przy takiej pracy przydatną "zasadę domina".

Polega ona na tym, aby łączyć ze sobą poszczególne opowieści za pomocą jakiegoś wspólnego dla nich mianownika. I właśnie tak będzie z tym tekstem, bo odwołam się w nim do jego poprzednika, czyli do pogawędki, jaką powiłem przed tygodniem na temat obchodzącego w sobotę (13 października) 65. rocznicę urodzin Sammy Hagara. A zatem, co ma wspólnego były wokalista Van Halen z perkusistą Red Hot Chili Peppers? Ci, którzy interesują się współczesnym rock'n'rollem i ci, którzy znają biografie obu muzyków, oczywiście natychmiast odgadli - chodzi o Chickenfoot, czyli o jedną z najważniejszych, bo najlepszych supergrup działających obecnie na świecie.

Przyznam się, że przez długi czas Chada Smitha nieco lekceważyłem, bo nie fascynowałem się specjalnie propozycjami Red Hotów. Nie fascynowałem się, bo jako Europejczyk, stawiający na muzykę osadzoną na tradycji Starego Kontynentu, niespecjalnie kochałem funky, a jeszcze mniej rap (i jego przyległości). Oznacza to, że oczywiście lubiłem niektóre z ich wczesnych przebojów i doceniałem albumy, ale to nie była moja bajka. Dopiero z czasem przywykłem do tak granego i śpiewanego rocka.

A żeby wszystko sprecyzować, prawdziwym fanem piekącego zespołu stałem się po obejrzeniu nagrania ich rewelacyjnego koncertu u stóp zamku Slane w Irlandii. Gdy zobaczyłem, jak się na żywo gra taką muzykę, w jednej chwili doceniłem, ileż trzeba precyzji, aby tak sypać akordami i piekielnie zjadliwymi solówkami, a także jak trzeba czuć rytm, aby z taką siłą pchać do przodu pełne nerwu kompozycje, do których na swój specyficzny sposób śpiewał wokalista. Ujmując to mniej wyrafinowanie, za sprawą tego jednego koncertu, stałem się bardziej fanem kolektywu Frusciante-Flea-Kiedis-Smith, niż tworzonej przez nich wcześniej muzyki.

Chad Smith na koncercie przy Slane Castle:


No to dajmy czadu! Chad Smith, a właściwie Chadwick Gaylord Smith, przyszedł na świat 25 października 1961 roku, w Minnesocie, w Stanach Zjednoczonych. Jego rodziciele - Joan i Curtis wcześniej postarali mu się o rodzeństwo - brata Bradleya i siostrę Pamelę. Chad, jak przeważająca większość jego rówieśników, nie tylko się uczył (zdobył bez specjalnych kłopotów średnie wykształcenie), ale i bawił. Miedzy innymi w perkusistę.

Zanim otrzymał od rodziców na 8. urodziny pierwsze bębny, musiał wykazać się sporą determinacją w graniu na pudełkach, pudłach, garnkach i innych temu podobnych pukadłach. Potem, jeszcze chodząc do szkoły, zaczął udzielać się w różnych, dorównujących mu stażem i sławą zespołach. Co ciekawe, wszystkie miały nazwy zaczynające się od T (Terence, Tilt i Tyrant). Wreszcie dorobił się własnego projektu, grupy Toby Redd. Ta wydała nawet płytę - "In The Light" (1986 r.) i m.in. wspierała w czasie koncertów klasyków amerykańskiego hard-progresywnego rockowania - formację Kansas. Tu wypada dodać, że zespół Smitha, podobnie jak jego szef, stawiali wtedy na hard rock.

W 1988 r. nieusatysfakcjonowany efektami, jakie uzyskał z Toby Reed, Chad Smith postanowił pojechać do Los Angeles, gdzie zamierzał odwiedzić brata i ewentualnie wstąpić do Musician Institute. Los widać jednak chciał inaczej, bo jesienią tegoż roku, dzięki poleceniu przez znającego jego perkusyjne umiejętności Denise'a Zooma, otrzymał zaproszenie na przesłuchanie do przeżywającego wówczas spore kłopoty personalne Red Hot Chili Peppers. Poszedł, bo choć, jak się dowiedział, owa kapela grała muzykę inną, niż ta, którą lubił, to jednak miała już podpisany kontrakt z jedną z wytwórni fonograficznych. Chad został wtedy zaakceptowany, z owej próby wyszedł z tarczą, choć początkowo wcale się na to nie zanosiło. A to dlatego, że jak wspominał później Anthony Kiedis, gdy go pierwszy raz zobaczył, uznał, że Smith wygląda jak kretyn (nosił długie włosy w stylu gości z Guns N'Roses) i że nijak nie przystaje do ówczesnego post-punkowego image'u jego zespołu. Ponoć nawet po testowej próbie, na której perkusista wypadł wręcz znakomicie, powiedział mu, że zostanie przyjęty pod warunkiem..., iż do następnego dnia odpowiednio się ostrzyże. Smith jednak nie poszedł do fryzjera. Kiedis w końcu się ugiął, bo uznał, że facet w takim razie ma jaja.

Zobacz teledysk "Give It Away" Red Hotów:

Następne lata to czas, w którym dotąd prawie nieznany Chad Smith stał się nie tylko podporą, ale także gwiazdą Red Hot Chili Peppers. A ponieważ, tak się złożyło, że od końca lat 80. (już także jego) zespół w sposób wręcz geometryczny powiększał swoją popularność, to już pod koniec wieku, osiągnął status giganta na skalę globalną. A taka pozycja oznacza też, iż jego muzycy stali się prawdziwymi instytucjami i autorytetami w świecie rocka. Oczywiście dotyczyło to także Smitha. I to właśnie dzięki temu, oraz sporej sympatii, którą wzbudzał wśród kumpli w branży, Chad zaczął dostawać coraz ciekawsze oraz liczniejsze propozycje wspierania innych muzyków w ich (głównie) studyjnych poczynaniach.

Szczególnie nasiliło się to w tym tysiącleciu, a po prawdzie wiązało się też z faktem, że jego formacja, korzystając z przywilejów, jakie daje wielka sława, mogła robić sobie dłuższe przerwy w nagraniach i koncertach. Żeby nie być gołosłownym, wymienię przynajmniej najważniejsze elementy wśród jego prac na rzecz innych artystów.

W 2001 roku zagrał na płycie byłego już wtedy kolegi z Red Hot, a znanego głównie za sprawą Jane's Addiction - Dave'a Navarro. Album miał tytuł "Trust No One". W 2004 r. Chad wspomógł też Johna Frusciante (dla porządku - najważniejszy wioślarz Red Hotów) przy jego krążku "Shadows Collide With People". Kolejnym z wielkich, z którym nagrywał, był eks-Purplowiec, a ostatnio gwiazda Black Country Communion - Glen Hughes. Obaj dali nam w sumie pięć LP: "Songs In The Key Of Rock" w 2003 r.; "Soulfully Live In The City of Angels" w 2004 r.; "Soul Mover" w 2005 r.; "Music For The Divine" w 2006 r. i "First Underground Nuclear Kitchen" w 2008 r. Poza tym wspomógł też m.in.: byłego lidera Creedence Clearwater Revival - Johna Fogerty'ego (płyta "Blue Moon Swamp" z 1997 r.); Johnny'ego Casha ("Unearthed" z 2003 r.); Hughes/Turner Project ("Hughes/Turner Project 2" też z 2003 r.); grupę Dixie Chicks ("Taking The Long Way" z 2006 r.) i Kid Rocka ("Born Free" z 2010 r.).

Ale to jeszcze nie wszystko, bo Czad Kowalski, jak go lubię nazywać, od czasu do czasu nagrywa też z własną formacją - Chad Smith's Bombastic Meatbats, z którą dotąd opublikował trzy albumy: "Meet The Meatbats" (2009 r.) i "More Meat" (2010 r.) oraz "Live Meat And Potatoes" (2012 r.). No a cała ta wyliczanka byłaby bez sensu, gdyby nie doprowadziła do kwartetu, od którego zaczęła się ta opowieść - czyli do Chickenfoot.

Chad Smith z własnym zespołem:


Chickenfoot (chodzi o odcisk kurzej nóżki), jak wspominał Sammy Hagar, powstał w 2009 roku w czasie małego jamowania, jakie odbywało się w jednym z klubów wokalisto-gitarzysty (pisałem o nich tydzień temu w "Przewodniku rockowym") - w Cabo Wabo w Meksyku. Efekt był taki, że obecni na tym wydarzeniu widzowie zachwyceni zaczęli pytać, czy z tej zabawy wyniknie coś poważnego. Ponieważ biorący w niej udział muzycy: czyli Hagar i basista - Mike Anthony (obaj eks-Van Halen) oraz Chad Smith byli także rozentuzjazmowani tym, jak świetnie im się wspólnie improwizowało, postanowili spróbować doprowadzić do powstania prawdziwego zespołu. Tyle tylko, potrzebny był im jeszcze gitarzysta prowadzący. A ponieważ sami należeli do amerykańskiej ekstraklasy, to zamiast tracić czas na granie z "byle kim", od razu zadzwonili do Pana Boga Gitary, czyli do Joe Satrianiego. Ten powiedział: dobra, przylecę, zobaczymy, co z tego wyjdzie. No i widać wyszło!

5 czerwca 2009 roku na rynek trafiło debiutanckie dzieło kwartetu - płyta "Chickenfoot". Natychmiast zachwyciła wszystkich, którzy kochają ostry rock, ekspresję i perfekcję wykonawczą. Album po prostu porywał. Został też świetnie przyjęty przez publiczność i krytyków, co oczywiście wymusiło na muzykach serię koncertów, z których jeden trafił na wręcz brawurowe DVD "Get Your Buzz On - Live". Potem, po przerwie wymuszonej sesjami nagraniowymi na najnowszy album Red Hot Chili Peppers, Chickenfoot nagrał swój drugi długograj - krążek "Chickenfoot III" (nadano mu taki tytuł, aby płynnie "przeskoczyć" przez casus drugiej płyty, czyli sprytnie ominąć niebezpieczeństwo nie odniesienia sukcesu przez album, który staje do konfrontacji z często nazbyt rozbuchanymi nadziejami wzbudzonymi przez debiut). Może też dlatego, tym razem, rozczarowania nie było.

Zobacz teledysk "Big Foot" Chickenfoot:

Wypada jeszcze dodać, że ostatnim jak na razie uderzeniem w bębny w biografii Smitha, a jednocześnie ostatnim akordem w historii Chickenfoot jest płyta "Re-Machined", czyli album będący hołdem dla nieśmiertelnego longplaya "Machine Head" Deep Purple. Oto na tym krążku znajdujemy świetną interpretację "Mayby I'm A Leo" zrobioną przez duet Glen Hughes & Chad Smith i szaleńczą wersję "Highway Star" zagraną na koncercie przez Chickenfoot.

Czytaj także:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas