Biografia Bruce'a Springsteena: Urodzony z piętnem tragedii

Tylko na stronach INTERIA.PL możecie przeczytać fragment biografii słynnego amerykańskiego rockmana Bruce'a Springsteena. Autorem książki zatytułowanej "Bruce" jest Peter Ames Carlin. Wybrany fragment opowiada historię rodziców Bruce'a. Historię mocno naznaczoną tragicznym wypadkiem małej Virginii Springsteen.

Bruce Springsteen zastąpił babci tragicznie zmarłą córeczkę Virginię (fot. Mark Metcalfe)
Bruce Springsteen zastąpił babci tragicznie zmarłą córeczkę Virginię (fot. Mark Metcalfe)Getty Images

Ciężarówka z pewnością nie jechała zbyt szybko. Na pewno nie mogła się rozpędzić na sennej uliczce McLean, pełnej ludzkich sadyb. Gdyby nadjechała od strony Route 79 - znanej we Freehold, w stanie New Jersey, jako South Street - posuwałaby się jeszcze wolniej, bo żadna siedmiotonowa ciężarówka nie pokonałaby 90-stopniowego zakrętu z normalną prędkością. Ale ten pojazd był też dostatecznie wysoki i szeroki, by móc "rozgarniać" na boki inne rowery i samochody. A także przechodniów - pod warunkiem, że ci zwracali uwagę, co dzieje się wokół nich.

Pięcioletnia dziewczynka na trójkołowym rowerku miała jednak na głowie co innego. Być może ścigała się ze swoją przyjaciółką do stacji benzynowej Lewis Oil na rogu ulicy. Albo po prostu beztrosko bawiła się jak każde inne dziecko, czując tego kwietniowego popołudnia 1927 roku pierwsze ożywcze podmuchy wiosny.

Tak czy inaczej Virginia Springsteen nie dostrzegła nadjeżdżającej ciężarówki. A nawet gdyby - po wyjechaniu na drogę - usłyszała rozpaczliwy odgłos klaksonu naciskanego przez przerażonego kierowcę, nie miałaby czasu zareagować. Kierowca co prawda mocno wcisnął pedał hamulca, ale nie miało to już znaczenia. Usłyszał i poczuł okropne głuche uderzenie. Zaalarmowani okrzykami sąsiadów wybiegli ze swego domostwa rodzice dziewczynki. Okazało się, że choć nieprzytomna, wciąż oddychała. W pośpiechu przewieziono ją do gabinetu doktora George'a G. Reynoldsa, a następnie do odległego o pół godziny drogi szpitala Long Branch. I tam właśnie Virginia Springsteen zmarła.

Natychmiast rozpoczęto uroczystości żałobne. Członkowie rodziny, przyjaciele i sąsiedzi tłumnie nawiedzali mały domek przy Randolph Street, niosąc rodzicom Virginii wsparcie i pocieszenie. Fred Springsteen, dwudziestosiedmioletni pracownik techniczny znajdującego się w centrum Freehold Electrical Shop, trzymał ręce w kieszeniach i zachowywał spokój. Lecz jego o rok starsza żona, Alice, nie mogła się opanować. Z rozwichrzonymi włosami i przekrwionymi od ciągłego płaczu oczyma siedziała pogrążona w bezsilności. Jej ciałem co chwila wstrząsały spazmy płaczu. Prawie nie spoglądała w stronę młodszego braciszka Virginii, Douglasa. Na niewiele zdałaby się pomoc ojca, biorąc pod uwagę rozpacz, w jakiej sam był pogrążony, i oszołomienie, w jakim głęboko tkwiła nieszczęsna matka. Postanowiono więc błyskawicznie, że opieka nad dwudziestomiesięcznym chłopczykiem przypadnie w tych trudnych dniach siostrom Alice, Annie i Jane. Z czasem wszyscy wrócili do normalnego życia, jednak mimo nadchodzącego lata nic nie było w stanie ukoić żalu Alice.

Pociechy nie odnalazła też w wyciągniętych rączkach młodszego synka. Gdy zbliżały się jego drugie urodziny, okazało się, że dziecko jest tak zaniedbane, że wymagało interwencji z zewnątrz. Z pomocą przyszły znów siostry Alice, zabierając jego rzeczy, łóżeczko i zabawki, a także samego Douglasa, który odtąd zamieszkał u swojej ciotki Jane Cashion. Trwało to do momentu, aż jego własna rodzina nie pozbierała się na tyle, by znów przejąć opiekę nad chłopcem. Minęły dwa lub trzy lata, zanim Fred i Alice zdecydowali się na nowo przyjąć Douglasa pod swój dach. Wrócił, ale duch małej Virginii był cały czas obecny w wyobraźni Alice. Gdy spoglądała na swego syna, zdawała się widzieć kogoś zupełnie innego. Już zawsze towarzyszyło jej poczucie nagłego braku czegoś, co kochała najbardziej i co tak nierozważnie utraciła.

Mimo to powoli odradzało się coś na kształt rodzinnej struktury. Życie w domu Springsteenów toczyło się zgodnie z niezbyt precyzyjnie ukształtowanym poczuciem rzeczywistości. Fred, który rozstał się do tego czasu z Freehold Electrical Shop, pracował w domu, gdzie przegryzał się przez setki pozornie niepotrzebnych części, naprawiając stare lub budując nowe radioodbiorniki, które później próbował sprzedawać migrującym "chłoporobotnikom", obozującym na obrzeżach miasta. Alice, która nigdy nie pracowała, poddawała się nastrojom buszującym wewnątrz jej duszy. Gdy nie chciało jej się wstawać rano, nie wstawała. Gdy Doug nie miał ochoty iść do szkoły, pozwalała mu leżeć w łóżku. Prace domowe nie były już priorytetem. Ze ścian powoli złuszczała się farba. Z sufitu w kuchni zaczynały odpadać pierwsze kawałki gipsu. Do ogrzania całego domu z konieczności wystarczał jeden olejowy piecyk, nic więc dziwnego, że zimą temperatura spadała do poziomów spotykanych najczęściej na Syberii. Dla Douglasa, w którego DNA przeplatały się nici białe i czarne, odklejająca się tapeta i skruszałe parapety stanowiły oprawę dla jego wizji świata, w którym przyszło mu żyć. Nieważne, gdzie przebywał i co robił, na wszystko spoglądał z perspektywy zniszczonych okien przy 87 Randolph Street.

Z czasem Doug Springsteen wyrósł na nieśmiałego, ale inteligentnego nastolatka. Ukończył Freehold High School, uwielbiał baseball - zwłaszcza gdy w tej samej drużynie grał też jego kuzyn i zarazem najlepszy kumpel, Dave "Dim" Cashion (wybornie uderzający piłki i znakomity gracz pierwszej bazy). Uważano go za jednego z najlepszych graczy wywodzących się ze szkoły we Freehold. Oprócz biegania po baseballowym boisku obaj kuzyni lubili spędzać czas na grze w bilard, w małych salonach wciśniętych pomiędzy sklepy, salony fryzjerskie i kioski wypełniające główne skrzyżowanie Freehold - ulic South Street i Main Street.

 

Cashion, starszy od Douga o całe siedem lat, rozpoczął swą baseballową karierę tuż po zakończeniu nauki w szkole, w roku 1936. Przez następne pięć lat mozolnie pokonywał kolejne szczeble kariery, debiutując w miejscowej drużynie amatorskiej. Potem trafił do półprofesjonalistów, aż w końcu odnalazł się w jednej z ważniejszych "kuźni" baseballowych talentów. Niestety, w tym samym okresie Stany Zjednoczone zaangażowały się w przebieg drugiej wojny światowej, rozgrywki sportowe zostały zawieszone, a samego Dave'a powołano do wojska.

Natomiast Doug, wychowywany przez rodziców, dla których edukacja była czymś, co tylko odciągało uwagę od problemów prawdziwego życia, zakończył swą szkolną przygodę po pierwszej klasie lokalnej szkoły średniej we Freehold. Znalazł za to pracę jako najniższy w hierarchii pracownik dynamicznie rozwijającej się, lokalnej fabryki dywanów Karagheusiana (oficjalnie zaszeregowany jako "nosiciel koszyków"). Pracował tam do czerwca 1943. Wówczas - po osiągnięciu osiemnastego roku życia - wcielony został do armii i wysłany na front do Europy, gdzie pełnił funkcję kierowcy ciężarówki przewożącej sprzęt wojskowy. Po zakończeniu wojny Doug wrócił do Freehold, ale już nie przemęczał się pracą i żył z wypłacanego mu przez rząd 20-dolarowego zasiłku dla weteranów wojennych.

Alice i Fred dowiedli aż nadto, że naukowe czy zawodowe ambicje stanowczo nie były przedmiotem ich troski - choćby z powodu zupełnego ignorowania przez nich tej sfery życia, nie mówiąc już o zainteresowaniu książkami, kulturą czy czymkolwiek, co wykraczało poza wymiar "tu i teraz". Jeśli Doug zamierzał nadal mieszkać z rodzicami i prześlizgnąć się przez życie, to podejście odpowiadało mu idealnie. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni...

Doug właściwie nie poczynił w tym czasie żadnego kroku w stronę szeroko pojętego "dorosłego życia". Jednak pewnego razu jego kuzynka, Ann Cashion (młodsza siostra Dima) zaprosiła go na wspólne wyjście. Towarzyszyć jej miała przyjaciółka o nazwisku Adele Zerilli, którą Doug być może miałby ochotę poznać. "Więc może pójdziemy razem?"... Doug wzruszył tylko ramionami i odparł: "Jasne". W ten sposób kilka dni później przy stoliku jednej z kawiarni spotkało się czworo młodych ludzi. Miłej pogawędce towarzyszyły bystre spojrzenia Douga w kierunku gadatliwej, ciemnowłosej dziewczyny siedzącej po drugiej stronie stołu. "Nie mogłam się go później pozbyć" - wspomina dziś Adele. - "Zaraz potem mi się oświadczył, w odpowiedzi na co zwróciłam mu uwagę, że przecież nie ma pracy. On jednak odparł: 'Jeśli za mnie wyjdziesz, znajdę jakąś robotę'". Na samo wspomnienie Adele kręci głową i wybucha śmiechem: "Boże, w co ja się wkopałam..."

Adele i Doug Springsteen pobrali się 22 lutego 1947 roku. Wkrótce wynajęli małe mieszkanko nieopodal centrum Freehold i wspólnie z większością amerykańskiej społeczności cieszyli się urokami powojennego boomu. Doug dotrzymał słowa i znalazł pracę w fabryce Forda, w leżącym nieopodal mieście Edison. Adele miała już stałe zajęcie, jako sekretarka w biurze prawnika zajmującego się obrotem nieruchomościami.

Z początkiem roku 1949 okazało się, że para spodziewa się dziecka, które na świat przyszło 23 września o godzinie 22.50, w szpitalu Long Branch (przemianowanym później na Monmouth Medical Center) - tym samym, w którym dwadzieścia dwa lata wcześniej swe ostatnie tchnienie wydała z siebie siostra jego ojca. Noworodek miał ciemne włosy, piwne oczy, ważył ok. 3,3 kg i pod każdym względem wydawał się okazem zdrowia. Jego rodzice (którzy oboje mieli po dwadzieścia cztery lata) dali mu na imię Bruce Frederick - a choć zajmowali przecież osobne mieszkanie w dzielnicy Freehold zwanej Easterville (tuż obok Route 33), poinstruowali położną, by w rubryce "adres dziecka" metryki narodzin figurowała 87 Randolph Street.

Tydzień później szczęśliwa matka i jej syn zostali wypisani ze szpitala. Wraz z Dougiem udali się od razu do domu jego rodziców, gdzie młody ojciec wręczył swego potomka matce. Ta przytuliła go mocno, delikatnym pomrukiem zadowolenia witając nowe życie, które zawitało do ich domu po przedwczesnej śmierci Virginii prawie ćwierć wieku temu. Gdy wpatrywała się w oczy niemowlęcia, jej własne, szare i zmęczone, zajaśniały nowym blaskiem. Tak jakby właśnie dostrzegła światło, którym kiedyś była dla niej przedwcześnie utracona córeczka. Przycisnęła więc chłopca do piersi i długo, bardzo długo nie chciała go puścić.

"Kochała cię chyba na zabój" - Bruce usłyszał niedawno taką właśnie opinię. Roześmiał się ponuro. "Na zabój - to dobre określenie"...

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas