Calvin Harris rzuca koło ratunkowe wszystkim, którzy toną w muzyce dance i próbują złapać oddech.
Brytyjski muzyk wszystko robi sam - pisze, produkuje, aranżuje, śpiewa. I jakimś cudem nigdy nie schodzi poniżej przyzwoitego poziomu. Oczywiście, wystarczy porównać singlowe "Ready For The Weekend" z "Ready For The Floor" Hot Chip, by przekonać się, że ogromnej wyobraźni muzycznej to on nie ma. O ile jednak "Burns Night" czy "5iliconeator" sprawdziłyby się w nocnym secie didżejskim na festiwalu muzyki okołoelektronicznej, to reszta nowego krążka nie pretenduje do bycia czymkolwiek więcej, niż uniwersalnym tanecznym popem naszych czasów. A w takim wypadku nadmierna kreatywność może wręcz przeszkadzać.
W tytule poprzedniej, debiutanckiej płyty Harris chwali się, że stworzył disco. To przesada, niemniej bez wątpienia jest współodpowiedzialny za jego renesans. Inspiracja jak każda inna - przynajmniej niskie tony do dziś brzmią u niego odpowiednio mięsiście. Doskonale słychać to w udanym "Yeah Yeah Yeah La La La", choć artysta nie kłania się już latom 80. aż tak ostentacyjnie. Najnowszy album polubią sympatycy późniejszego house'u (wyda im się szokująco urozmaicony), jak również ofiary modnego flirtu electro z głównym nurtem.
Dlatego zaproszenie Harrisa na Orange Warsaw Festival wydaje się odpowiednim pomysłem - ten facet łączy zresztą pokolenia i łagodzi obyczaje. Śpiewa tak, by dziewczynki chciały mieć jego plakat nad łóżkiem, ale zarazem produkuje wystarczająco kulturalnie, by starsi, rozkochanie w indie bracia nie straszyli samobójstwem. Ich rodzice z ulgą wyłapią partie gitary czy saksofonu. Ogólnie rzecz biorąc, zastosowano zasadę równowagi - jeżeli z "I'm Not Alone" straszy syntezator á la Tiesto, to w "Blue" bas warczy niepokornie.
Jest dobrze, co nie znaczy, że nie mogło być lepiej. Choć album wydaje się równy, to melodie z "The Rain" czy "You Used To Hold Me" zapadają w pamięć lepiej od pozostałych. Kto przegapił w 2008 roku "Dance Wiv Me", hit okupujący przez miesiąc szczyt UK Singles Chart, ma szansę nadrobić zaległości i podziwiać talent występującego tu gościnnie Dizzee Rascala. "Dance Wiv Me" jest mocno osadzony w wyrazistym, nieskomplikowanym bicie, zaś jego zwrotki przecina zgrabny refren. Miażdżący efekt. Niestety, takich petard więcej tu nie ma.
6/10