Reklama

Wigor Mor W.A. "1978": Siła sentymentów [RECENZJA]

Różnie radzą sobie weterani na naszej scenie. Jedni parodiują nie tylko młodszych kolegów po fachu, często znacznie lepszych, ale i siebie samych. Inni tkwią w marazmie, w którym znaleźli się lata temu i kompletnie nie mają pomysłu na lepszą wersję siebie. Są jeszcze tacy, którzy mają to wszystko gdzieś, trzymają się z dala od mody i trendów. Po prostu robią swoje. Zdarza im się kombinować tylko z podkładami, żeby być bardziej "fresh".

Różnie radzą sobie weterani na naszej scenie. Jedni parodiują nie tylko młodszych kolegów po fachu, często znacznie lepszych, ale i siebie samych. Inni tkwią w marazmie, w którym znaleźli się lata temu i kompletnie nie mają pomysłu na lepszą wersję siebie. Są jeszcze tacy, którzy mają to wszystko gdzieś, trzymają się z dala od mody i trendów. Po prostu robią swoje. Zdarza im się kombinować tylko z podkładami, żeby być bardziej "fresh".
Wigor Mor W.A. na okładce płyty "1978" /

"Mój album, moje zasady" rapuje Wigor w otwierającym album "Wszystko albo nic (Intro)". I doskonale to słychać, bo najlepszy z raperów z legendarnego Mor W.A. robi wszystko po swojemu i nie patrzy na liczby pod kawałkami. Obce mu są sztuczne zabiegi i upiększacze na wokalu - tu prym wiedzie charyzma, pojedyncze wersy (świetne "Jestem doświadczonym graczem raczej / Mam stylówę, chociaż to nie Prada czy Versace" w "Archiwum X") i specyficzny, momentami nieco archaiczny styl okraszony spokojnym głosem, którego próżno aktualnie szukać na scenie. Umówmy się, ale w tym przypadku sprawdzone patenty są najlepsze. Róbmy swoje.

Reklama

Tematycznie "1978" też nie wnosi nic nowego. Znalazło się tu miejsce na uliczne klimaty, jednak z dala od ciemnych bram i spuszczania manta za niewinność. Standardowo są życiowe doświadczenia, wyciągnie wniosków i masa spostrzeżeń (niezłe "Serce pełne blizn"). Jest też trochę seksu w ciekawie napisanych "Feromonach". Takim erotykom nie grozi usunięcie ze streamingu, a równie daleko im do wstydu, który niesie "365 dni". Aha, przecież żaden doświadczony, uliczny plejer nie byłby sobą, gdyby nie wbił kilka szpilek w towarzystwo, które regularnie dominuje OLiS, więc walka ze współczesnymi idolami w "Archiwum X" czy "Mordercach złudzeń" przybrała na sile.

Wigor potrafi pisać, udały mu się także hashtagi. To wcale nie jest tak oczywiste, a dzięki nim robi się ciekawiej - "kiedy słyszą moje słowa robi im się łyso #michałpazdan". Na dłuższą metę taki rap jednak może zmęczyć. Przydałoby się trochę więcej kombinowania z flow, a refreny, często świetnie, jak ten w "Sam przez to przechodziłem", pozwalają na chwilowe złapanie oddechu i wnoszą trochę świeżości. Mimo to, gospodarz na majku tutaj rządzi, a swoim głosem potrafi momentami zahipnotyzować.

Trochę kolorytu wnoszą goście, ponieważ na "1978" znalazło się kilka ksywek, którym rzucanie dobrych wersów obce nie jest, chyba że mówimy o najsłabszych tutaj "Prawdomównych", bo każdy z zaproszonych był w lepszej formie. Cieszy całe Mor W.A. w "Nieuchwytnym", gdzie dobre zwrotki dali Łyskacz i Peper.

Klasycznie nie zawodzi Ero ("Płyty przemieniam w złoto, mam czarodziejski ołówek / Jak szkicuje tak zostaję, kilka szkiców nie wyszło / Teraz przyszło mi z tym żyć, ale wciąż wierzę w przyszłość"), Peja błyszczy razem z gospodarzem w "Zaklętych rewirach", świetnie w klimat "Rozbitka" wpisali się Lukasyno i Miodu, a reprezentacja Szczecina - Głowa PMM i Bonson - dzielnie goni Wigora w "Sam przez to przechodziłem". In plus, o dziwo, Kaen w "Jednym teamie". Ten, kiedy nie skupia się na pierdołach i narkotykach, jest w swoim żywiole.

Wydawać by się mogło, że będzie tu sporo klasyki w podkładach, jednak takich akcentów za wiele nie ma. Pod tym względem wyróżniają się "Do celu" Gajosa, "Motyw przewodni" Szczura czy "Siła rażenia" Stony, jednak brzmią dość blado w porównaniu do bardziej współcześnie brzmiących numerów. Mogą podobać się podziały w "Ekscentryku", melodyjność "Przystanku Cejlon" czy opływający purpurą "Brawo Sherlocku". Na uwagę zasługuje też solówka na gitarze w "Sam przez to przechodziłem", będąca idealnym podsumowaniem kawałka, jednego z lepszych na "1978". Jest nieźle, chociaż muzyka na dłuższą metę nuży i zlewa się w jedną całość.

Stary rap na nowych beatach i styl, w którym Ursynów udaje Queensbridge. To starszym wystarczy, a i kilku młodszych powinno znaleźć coś dla siebie. W tych dwóch zdaniach można najprościej scharakteryzować "1978" Wigora, który ma jedną, do bólu ważną cechę. Płyt słucha się tylko dla niego. I dobrze, bo w tym konkretnym przypadku największa siła leży w sentymencie.

Wigor Mor W.A. "1978", Dope Ride

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy