Waglewski Fisz Emade "Matka, Syn, Bóg": Muzyka przemijania (recenzja)

Daniel Wardziński

Zanim ukazała się "Męska Muzyka" wydawało się, że wspólny album dwóch pokoleń rodziny Waglewskich nie miałby większych szans powodzenia. Wydany pięć lat temu platynowy krążek okazał się wielkim sukcesem, również artystycznym. Kontynuacja wspólnej rodzinnej drogi jest nie mniej ciekawa, chociaż odmienna.

"Muzyczna chemia w rodzinie Waglewskich ma się świetnie"
"Muzyczna chemia w rodzinie Waglewskich ma się świetnie" 

Długo można by wymieniać różnice między członkami zespołu, ale z pewnością łączy ich szerokie spojrzenie na muzykę omijające schematy i podziały. To pomaga odnaleźć wspólną muzyczną płaszczyznę. To nie rok 1998, kiedy Fisz był po prostu raperem, a Emade po prostu beatmakerem. Minęło wiele czasu, a rozwój ich muzyki przeszedł różne stadia i eksperymenty, które w efekcie doprowadziły do tego, że mogą ze swoim ojcem, legendą formacji Voo Voo, komponować i tworzyć jak równy z równym. Zresztą album nie brzmi jak kompromis wynikający ze zderzenia różnych wizji. Bardziej jakby trzej Waglewscy odnaleźli przestrzeń, która jest równie naturalna i rozwijająca dla każdego z nich.

Jaka to płaszczyzna? Muzyka pierwotna, chwilami garażowo-ascetyczna choć zrealizowana w tej konwencji niemal perfekcyjnie, zupełnie niedzisiejsza, ale ludzka. To nie jest album wielkomiejski, nie trzyma tępa współczesnego życia i nie zajmuje się nim w najmniejszym stopniu, szuka raczej istoty człowieczeństwa poza kontekstem XXI wieku. Próby klasyfikacji zawartości albumu "Matka, Syn, Bóg" są z góry skazane na porażkę. Album składa się z bardzo wielu elementów, dominuje blues i nastrojowy rock, ale pojawia się też folk, funk, jazz czy hip hop, a na upartego można by i wymieniać dalej. Tak naprawdę dużo tutaj muzyki, która nie pasuje do żadnej szuflady, jest nacechowana charakterystycznym klimatem "muzyki waglewskiej". Założeniem jest, że proste rozwiązania nie są złe, a efekt który dostaliśmy do rąk potwierdza słuszność tej tezy. Bliżej im na tym albumie do zdolnych chłopaków z gitarami i głową pełną pomysłów na przeszywającą i uniwersalną poezję, niż do gwiazd rocka, za którymi stoi sztab ludzi analizujących każdy krok.

To spokojny i refleksyjny materiał, ale nie brakuje w nim dynamiki. Chociażby otwierający całość "Pocisk" sprawia, że ruch do taktu jest nieodzowną reakcją. Podobnie jest w przypadku tętniącego staroszkolnym rytmem "Posłuchaj", czerpiącego z potańcówkowego country "Ile jeszcze życia" czy funkującego "Człowieka ćmy". Jednocześnie najmocniejszymi i najbardziej wyróżniającymi się momentami są kawałki melancholijne, ballady pełne poetyckiej refleksji, w której dominuje motyw przemijania, starości i śmierci. Brzmi bardzo ponuro, ale to nie do końca tak. Poetyka chwilami jest troszkę zbyt odległa i przez to nie w pełni zrozumiała (do dziś nie wiem co ma oznaczać to, że Fisz "się świeci"), ale ma wiele momentów świadczących o niepodważalnej klasie.

Flagowy utwór z albumu - "Ojciec", w sposób niezwykle wymowny stawia nam przed oczami postać starego człowieka, który chce po raz ostatni poczuć, jak smakuje życie i prosi syna by zabrał go nad rzekę. "Syn" z kolei to znakomite dotknięcie tematu stereotypowego postrzegania męskości i ojcostwa. Kiedy Wojciech Waglewski śpiewa: "Kim będziesz dla niego, kiedy dostrzeżesz jak / Zamiast bić się i kopać, mówi do traw" emocje biorą górę i słuchacz może w pełni docenić nastrój uwalniany przez jego wyjątkowy głos. Bardzo oczywisty zapis cyklu dniowego ludzi, którym życie ucieka przez palce w "Na okrągło" ubrane w oprawę muzyczną Waglewskich staje się dużo mniej oczywiste i dociera lepiej. Płyta nie porusza tematów skomplikowanych. Porusza proste, ale w sposób nieoczywisty, za każdym razem patrząc na nie z odpowiednią dozą zrozumienia, daleko od banału, jednocześnie nie mówiąc nazbyt wprost i zostawiając słuchaczowi miejsce na własne przemyślenia.

Wyrazy uznania należą się każdemu z trzech autorów. Fiszowi przede wszystkim za teksty i doskonałe zrozumienie tego, jak za ich pośrednictwem sprawić, by głos jego ojca oraz jego własny zadziałały najlepiej. Nestor rodu, choć nie jest eksponowany najmocniej, jest postacią centralną, po części ze względu na tematykę. Nikt na polskiej scenie z takim tematem i emocjami nie poradziłby sobie lepiej. Doskonałą robotę w realizacji nagrań, produkcji i oprawie muzycznej wykonał Emade. To, że jest prosto, wcale nie znaczy, że w jego pracy jest łatwiej. Wręcz przeciwnie. Mnóstwo tu brzmień, z których wyciśnięto dwieście procent. Wystarczy posłuchać otwarcia "Syna", hiphopowej perkusji i wejścia funkowej gitary z utworu "Trupek" albo wybrzmiewających akordów w "Matce", żeby zrozumieć, jak wielka jest rola jego umiejętności w sukcesie tego albumu. Bo bez wątpienia jest on sukcesem. To inny album, niż "Męska Muzyka", ale ponownie pokazujący, że muzyczna chemia w rodzinie Waglewskich ma się świetnie. Godna kontynuacja albumu z 2008 roku.

8/10

Waglewski Fisz Emade "Matka, Syn, Bóg", Agora

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas