Taco Hemingway "Europa": Podróż donikąd [RECENZJA]
Idealny świat to taki, w którym Taco Hemingway wydaje jeden porządny album zamiast dwóch przeciętnych. Niestety, "Europa" utrzymuje średni poziom wypuszczonego tydzień wcześniej "Jarmarku".
Stało się to, co miało się stać: Taco Hemingway dopełnił dylogię, więc tydzień po "Jarmarku" nadeszła pora na "Europę". Płyty, które zapowiadały się na skrajnie inne, okazują się tak naprawdę wzajemnie się dopełniać. Brzmieniowo oba albumy idą w podobne obszary, a największa różnica polega na perspektywie: "Jarmark" to opowieść o Polsce, "Europa" natomiast to opowieść o Taco. Jeżeli więc egocentryczny Filip Szcześniak wam nie odpowiada, to nie macie tu czego szukać.
Początkowo "Europa" wydaje się najbardziej zbliżona do "Szprycera", wszak ten garściami czerpał z twórczości Drake'a. A przecież europowy "Grand Prix" to bit, który mógłby zasilić "Scorpion" kanadyjskiego rapera. Co więcej, pierwszy wers z utworu nawiązuje wprost do "If You're Reading This It's Too Late". W tytułowej "Europie" z kolei flow gospodarza może przywoływać na myśl sposób, w jaki Drake poruszał się na bicie w numerze "Started from the Bottom".
Później robi się jednak ciężej: pojawiają się nowojorskie drille ("Pieniądz i Terror" od ostatnio niesamowicie zapracowanego - i słusznie - @atutowego), mroczne trapy, przecięte chociażby lżejszym "Ortalionem" czy afrotrapowym "Michael Essien Birthday Party" z dozą fajnie wplecionej gitary.
Trzeba przyznać, że pod kątem muzycznym broni się to całościowo lepiej niż "Jarmark" - pierwszej części dylogii brakowało wyrazistości, a honoru bronili Pejzaż oraz Lanek. Tutaj mamy chociażby "Big Pharmę" od Zeppy Zepa, czyli mroczny banger z ostrym, przesterowanym basem. Przebojowe acz minimalistyczne w środkach "Na paryskie getto pada deszcz" oraz singlowy "Luxembourg" od jak zwykle świetnego Lanka. Nawet Rumak, który na "Jarmarku" był w słabszej formie, tutaj wrzuca jeden ze swoich najlepszych bitów, czyli "WWA Nie Berlin".
"Radio mnie nie gra nawet z ładną zwrotką Dawida" nawija w "Luxembourgu" Taco i perfidnie okłamuje tym słuchaczy, którzy radia nie słuchają. Jednak są powodu ku temu, aby ta przepowiednia spełniła się przy okazji "Europy". O ile kwestie warsztatowe gospodarza z "Jarmarku" mogę powtórzyć, tak na drugiej części dylogii Taco lirycznie wyjątkowo się mota i często gubi to, co jest w nim najbardziej interesujące. One-linery? Błyskotliwe obserwacje? Ciekawe gry słowne? Ktoś coś? Dobrze, że każdy kolejny materiał rapera różni się w gruncie rzeczy od poprzednich, ale jednocześnie dawno spod długopisu Filipa nie wychodziło tak mało kreatywnych linijek, co na "Europie".
Niesamowite jest to, na co pozwolono tutaj gościom. O ile na "Jarmarku" gościnne występy Grubego Mielzky'ego oraz Kachy Kowalczyk z Coals to absolutne highlighty krążka, tak kac po tym, co wyprawili Szpaku oraz Bedoes będzie długi oraz bolesny. Reprezentant BOR rzucił tu najbardziej intrygujący strumień świadomości od czasów "Finneagranów tren" Jamesa Joyce'a - dużo wody w rzece upłynie zanim zrozumiemy, co tu w zasadzie się wydarzyło.
Z kolei nieformalny lider ekipy 2115 zaskoczył formą swojej zwrotki, która daleka jest od irytującej nadekspresji, którą uprawiał na swoich ostatnich solówkach. Tylko dlaczego po raz kolejny serwuje zwrotkę mocno kontrastującą z chęcią przekazywania wartości w utworach, które uskuteczniał w swoich wypowiedziach poza trackami? Chyba że taką wartością ma być ostatni dwuwers, ale wolałbym go przemilczeć. Gościnny udział imponującego przyspieszeniami Okiego jest niczym honorowa bramka.
Szczerze mówiąc myślałem, że połączone dłonie producentów wykonawczych, czyli Jana Porębskiego (Flirtini) oraz Michała Chwiałowskiego (DJ Chwiał) okażą siłę znaną z pamiętnej sceny z Predatora. Tak się jednak nie stało: "Europa" to kolejny album Taco Hemingwaya, który porzuca ambicję bycia "głosem pokolenia, które nie ma nic do powiedzenia". To byłoby może dobre, ale szkoda, że nie oferuje zbyt wiele w zamian.
Taco Hemingway "Europa", Taco Corp
5/10