Nagrywanie w Los Angeles poskutkowało albumem letnim, surfingowym, plażowym. Tak to jest jak się londyńskich Basków wyśle do Kalifornii.
Basków? Nie do końca. Crystal Fighters to tak naprawdę Anglicy z hiszpańskimi korzeniami i zaledwie promilem baskijskiej krwi. Ale to właśnie baskijska kultura stała się kamieniem węgielnym Crystal Fighters i to ona stanowi motyw przewodni ich twórczości.
Legenda - brytyjskie media sugerują, że całkowicie wymyślona - głosi, że wokalistka Laure Stockley, porządkując rzeczy po zmarłym dziadku (Basku, nie inaczej), natrafiła na niedokończoną operę, którą dziadek pisał w końcowym okresie swojego życia. To właśnie z tej opery pochodzi ponoć nazwa Crystal Fighters, a celem zespołu jest pokazanie światu ducha twórczości dziadka wokalistki. Ponieważ, jak dalej głosi legenda, dziadek pod koniec życia oszalał, więc i piosenki zespołu miały w sobie ten element szaleństwa.
Waląc bez opamiętania w txalapartę (baskijski instrument) Crystal Fighters ożenili na pierwszej płycie "Star Of Love" folkowe motywy z ostrym, rave'owym wręcz bitem, nutą psychodelii, a na koncertach dokładali do tego jeszcze ciężko brzmiące gitary.
Największym sukcesem okazał się jednak utwór "Plage" - lekki, akustyczny, skoczny, nienachalny, rzeczywiście bardzo plażowy.
I to właśnie ten kierunek Crystal Fighters postanowili eksplorować na swoim drugim albumie "Cave Rave", nagranym w Los Angeles. "Wszystko fajnie, tylko gdzie jest bit?" - pytają niektórzy zaskoczeni fani.
Tymczasem Crystal Fighters odłożyli na bok zarówno niespokojny jak i agresywny aspekt swojego piosenkopisania i baskijskie motywy sprzedali w bardzo optymistycznym, letnim opakowaniu. Gitara hasa więc zwiewnie ramię w ramię z txalapartą, a wokalista Sebastian Pringle z wrodzoną sobie nonszalancją zabiera słuchacza na muzyczny surfing. Przyjemne to bardzo, ale już nie tak odkrywcze i porywające jak "Star Of Love".
6/10
Warto posłuchać: "Bridge Of Bones", "Separator", "You And I"