Reklama

Steel Panther "On the Prowl": Po co? [RECENZJA]

W czasach szalejącej inflacji człowiek życzy sobie/modli się o deflację. Tu z pomocą przychodzą Steel Panther. I ratuj się kto może przed taką pomocą.

W czasach szalejącej inflacji człowiek życzy sobie/modli się o deflację. Tu z pomocą przychodzą Steel Panther. I ratuj się kto może przed taką pomocą.
Okładka płyty "On the Prowl" Steel Panther /

Przyznaję się bez bicia, czasem lubię plugawy humor. Heheszki z rozwolnienia, chorób wenerycznych, pieczenia przy sikaniu i oczywiście prymitywne wice o seksie. Każdy z nas pewnie ma takie momenty, że zaśmiewa się gdy ktoś puści głośnego bąka albo w towarzystwie powie się coś wyjątkowo niesmacznego. Ludzka rzecz.

Z tym, że wszystko ma swoje granice i o ile taki okazjonalny heheszek krzywdy zazwyczaj nikomu nie zrobi, o tyle budowanie na nim całej swojej kariery, czy myślimy w tym kontekście o Braciach Figo Fagot, Nocnym Kochanku czy Steel Panther jest o tyle ryzykowne, że w przeciwieństwie do - powiedzmy - chwytającej za serce łzawej ballady czy numeru poruszającego istotny problem społeczny, kawałki satyryczne mają raczej jednorazową przydatność. Sedno owej jednorazowości w tym, że większość twórczości satyrycznej właściwie stuprocentowo stoi na poincie. A kiedy już ją znamy, to właściwie... po co?

Reklama

Debiut Steel Panther był naprawdę zabawny. Super granie starą zdartą, mocno podówczas niepopularną konwencją, okazjonalnie naprawdę bystre gagi i co najmniej kilka naprawdę solidnych numerów, jak "Asian Hooker", "Community Property", "Eyes of a Panther" czy "Girl from Oklahoma" - to wszystko robiło robotę. Ale już na "Balls out" czuć było zdecydowany spadek formy. Dowcipy mniej albo nawet nie-śmieszne, kawałki coraz bardziej wysilone. Idąc dalej w las, to jest dyskografię grupy, miało się już właściwie tylko rosnące geometrycznie poczucie żenady. Do tego stopnia, że dwa ostatnie longplaye grupy po prostu sobie odpuściłem. Bo właściwie... po co?

"On the Prowl" nic tu nie zmieni. Znowu mamy do czynienia z generycznymi, wysilonymi kompozycjami z miernym komercyjnym potencjałem. Powtarzanie ciągle tych samych patentów w tekstach zwyczajnie już tylko irytuje. Choć jest jakoś zrozumiałe, bo wszak człowiek ma raptem dwie piersi i waginę, ewentualnie dwa jądra i członka (to tam obok u obojga już przemilczę), więc ile materiału można z tego wykręcić? W sumie bardzo dużo, o czym uczą klasycy plugawej poezji i prozy oraz branża porno. Ale to nie jest casus Steel Panther. Ci z płyty na płytę wydają się coraz bardziej tępawi i prymitywni. Więc właściwie... po co?

Może więc da się pojechać tu na sentymencie, jak choćby przy "Teleporterze", który brzmi jak żywcem wyrwany z pierwszych dwóch-czterech płyt Iron Maiden? No, niby można, ale do tego potrzebna jest odrobina wysiłku i jakiś tam jednak kapitał metalowo-kulturalny. Ale trochę to jednak nieekonomiczne, skoro w gatunku są rzeczy lepiej bujające, a wręcz można w ostatnich latach mówić o odradzaniu się czy to klasycznego heavy, czy to pudel metalu. Plus czy faktycznie płyta której jedynym sensem jest namechecking ma właściwie jakikolwiek sens? A zatem... po co?

I jasne, że fani zaraz zrobią tu stos, że Waliński to, Waliński tamto. Albo będą szermować durnym argumentem, że "przecież to świetni muzycy". Owszem, świetni, ale co z tego? Nocny Kochanek też umieją grać, a grają gó*no. A największy songwriter XX wieku, taki z Noblem, ani grać, ani śpiewać nie umie, ale za to ile i jakich rzeczy napisał... Steel Panther to doskonałe rzemiosło używane w bardzo durnej i niepotrzebnej sprawie. Sprawę (nomen omen) z tego zdał sobie niespełna dwa lata temu nawet poprzedni basista formacji, Travis Haley, lepiej znany jako Lexxi Foxx i po prostu trzasnął drzwiami żeby zacząć grać rap-rock/metal w formacji Hollywood Gods n' Monsters. Też miał już dość.

Więc o ile oczywiście Steel Panther nikomu nie szkodzą i sądząc (również) po wywiadach, są fajnymi kolesiami, z którymi można by pójść na piwo, to zanim kupicie ich nową płytę, zastanówcie się... po co? Jest inflacja. W ekonomii. Bo w Steel Panther to jednak raczej - nadal - deflacja. I cała Viagra świata nie postawi ich już do góry.

Steel Panther "On the Prowl", Mystic

1/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steel Panther | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy