Reklama

Steel Panther "Heavy Metal Rules": Smuteczek, nie heheszki [RECENZJA]

Piąty album Steel Panther jest jak bigos. Każdy lubi bigos. Pierwszego dnia jest wspaniały. Drugiego znakomity. Trzeciego też idzie wtrząchnąć. Czwartego dnia jemy, żeby się nie zmarnował. Ale piątego może już i wejść, i wyjść.

 Piąty album Steel Panther jest jak bigos. Każdy lubi bigos. Pierwszego dnia jest wspaniały. Drugiego znakomity. Trzeciego też idzie wtrząchnąć. Czwartego dnia jemy, żeby się nie zmarnował. Ale piątego może już i wejść, i wyjść.
Okładka płyty "Heavy Mrtal Rules" Steel Panther /

Najpierw anegdotka. Miałem w liceum takiego kumpla. Cichy koleś generalnie, robił trochę uniki od życia. Uniki od nauczycieli, uwagi rówieśników, uniki od wszystkiego po trochu. Po alkohol jakoś szczególnie chętnie nie sięgał, wolał oglądać w domu "Baywatch".

Ale w pewnym momencie zaszła w nim głęboka zmiana. Odkrył swój wewnętrzny heheszek. I oto okazało się, że odgrywając zgodnie z owym swoje alter ego - nawiedzonego, sypiącego cytatami z kina klasy "B" (czasem także klasy "A", to mu oddajmy), nadaktywnego słownie i ruchowo, wiecznie nietrzeźwego pajaca, może nawet skuteczniej niż metodą uników obronić się przed światem. No, bo w końcu to owo alter ego było na linii strzału, a on sam, skryty za nim, pozostawał zupełnie bezpieczny.

Reklama

I owszem, zabawne to było. Nie raz, nie dwa, przy bronku czy kielichu, ów kolega rozśmieszał resztę towarzystwa do łez. Ale latka mijały, jego performance stawał się przewidywalny, wręcz odrobinę męczący. Kolega jednak, szczelnie skryty pod swoim heheszkowym pancerzem, gdzie było mu ciepło, wygodnie i bezpiecznie, jakoś tego nie zauważał.

Jak się skończyło? Z grubsza tak, że kiedy nam zaczynały się już z głowy sypać włosy, a na głowę problemy dojrzałego życia, on został tam, gdzie był, a spotkania z nim przemieniły się w grubą traumę, bo nadaktywnością rzeczonego alter ego ukrócał każdą próbę zmiany konwencji. Jechał na patencie, ale jechał w kompletnie inną stronę, niż pojechała reszta.

Z kapelami heheszkowymi, czy będzie to Steel Panther, Tenacious D., Bracia Figo Fagot, czy Nocny Kochanek casus jest podobny. Wjeżdża debiucik, pachnie nowością i świeżością. Humor jest tam lepszej lub gorszej proweniencji, konwencja czytelna, zanosimy się ze śmiechu. Ale im dalej w las, tym ciężej się w takim biznesie utrzymać. A to dlatego, że dowcip, ma to do siebie, że jest zazwyczaj jednorazowy. I jak w muzyce w ogóle ciężko jest się nie powtarzać, szczególnie po odniesieniu uchwytnego komercyjnego sukcesu, tak w muzyce heheszkowej wydaje się to podwójnie trudne. Pierwsza rzeżączka cieszy nas jak dziecko, ale drugi, trzeci, czwarty syfilis to już... sami wiecie. A jeśli nie wiecie to tym lepiej dla Was. Chodzi oczywiście rzeżączkę w tekstach Steel Panther, nie wiem co sobie pomyśleliście.

Steel Panther to oczywiście nadal niebywale sprawna grupa rekonstrukcyjna. Połowa kapel, które panowie naśladują chętnie powymieniałaby na nich przynajmniej część swoich muzyków. Wszystko jest doskonale naoliwione, odniesienia do epoki i jej luminarzy aż zanadto czytelne. Problem jednak w merytorycznej zawartości. Bo kompozytorska skuteczność kwartetu to maksymalnie 30 procent. A i to zaogrąglone w górę, bo większość "Heavy Metal Rules" zlewa się nie tylko samo ze sobą, to jeszcze i z poprzednimi czterema nagraniami grupy.

Jasne, że zdarzy się fajny riff, jak choćby ten an wejście w "Sneaky Little Bitch", ale - na bogów heavy metalu - to grzyb w jedzonym któryś już dzień z rzędu bigosie. Numery są najzwyczajniej w świecie bardzo przeciętne. A koszarowo-kloaczny humor, w którym niegdyś dostrzegalna była iskierka inteligencji dziś jest tak łopatologiczny, że muzycy z pewnością używają więcej podkładu żeby skryć rumieńce zażenowania koniecznością wyśpiewywania wyjątkowo niezbornych linijek tekstów.

Kapela która powtarza sama siebie w coraz to gorszym wydaniu jakościowym staje się autoparodią. A czym staje się kapela świadomie autoparodystyczna, kiedy popadnie w podobną koleinę? Jasne, znajdą się apologeci Steel Panther, którzy zaczną piszczeć, że skoro wszystko to jest świadome, to przecież nie sposób nie docenić dystansu, konwencji, puszczania oka. Zgadza się. Wszystko to nadal w ich przekazie jest. Ale przez dekadę swojego istnienia stali się wspomnianym kumplem z mojego liceum. Tworem, którego wczesne transgresje wspominamy z rozrzewnieniem, ale którego współczesnych iteracji unikamy jak ognia.

Steel Panther "Heavy Metal Rules", Mystic

4/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steel Panther | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy