Reklama

Smocza energia

Busta Rhymes "Year Of The Dragon", Google Play

Koniec zeszłego roku przyniósł news o nowym kontrakcie Busta Rhymesa z Cash Money Records, który muzycznie zainaugurowała premiera ultraszybkiego singla "Why Stop Now" z Chrisem Brownem. Stary wyjadacz show-biznesu w międzyczasie nawiązał współpracę z jeszcze większą i bardziej znaną grupą kapitałową i za pośrednictwem platformy Google Play dostarczył nowy, darmowy album - "Year Of The Dragon".

Busta ostatnia zarabiał wraz z Dr. Dre, a już niebawem zarobi jeszcze więcej wydając pierwszy solowy album w wytwórni Birdmana i Lil Wayne'a. Pieniądze są zresztą jednym z centralnych tematów nowego krążka - obok kobiet, życia na poziomie i bycia legendą rap-gry. Czasem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w kontraktach Cash Money istnieje zapis zobowiązujący sygnatariusza do zachowania odpowiedniej proporcji kawałków w tej tematyce na albumie (minimum 75%?). Kiedy jednak dysponuje się takim głosem, techniką, osobowością i zapleczem fanów jak Bussa Bus, nawet poruszając się na tak płytkich wodach można nie osiąść na mieliźnie.

Reklama

Nowojorczyk jest jednym z niewielu raperów, którym ciężko jest mieć za złe koniunkturalizm. Właściciel takiego stylu ma wręcz obowiązek testować go na nowych produkcjach, a cykające, napstrzone hi-hatami i zabudowane ścianą basu nowoczesne bity to przecież kolejne doskonałe pole do popisu. Powiedziałbym wręcz, że żółtodzioby, które przeważnie w specyficzny sposób zwalniają gadkę na takich kompozycjach nie są w stanie wykorzystać ich możliwości w takim stopniu jak 40-letni już Trevor Smith. Na "Year Of The Dragon" dostajemy starego, dobrego Busta Rhymesa na zupełnie nowym, muzycznym tle z którym jak zwykle jest mu do twarzy.

Można zrzędzić. Wyprodukowane przez Boi-1da "Sound Bwoy" z Cam'Ronem brzmi trochę jakby sekcja klawiszy została oddana w ręce trzylatka bawiącego się keyboardem. "Doin It Again" Teda Smootha... Jakiego Teda Smootha? Przecież to stary bit Hi-Teka z nieco przerobioną perkusją na którym najlepsze zwrotki i tak położyła swego czasu kapitalna Jonell. "Love-Hate" jest tak słodkie, że po 30 sekundach zaczyna się człowiekowi cofać, a "Crazy" niejakiego Dready Beatsa może przyprawić o ból głowy...

Z drugiej jednak strony ten ostatni zaserwował też "Till We Die" z Rickiem Rossem i Trey Songzem, które ma w sobie tak potężną energię, że ciężko o kontrolowanie ruchów własnego ciała. Oldschoolowe "Make It Look Easy" z Gucci Manem to oszczędność i prostota, która wypycha głównego aktora na pierwszy plan i sprawia, że jego styl błyszczy tak, że pozostaje tylko klaskać. "Pressure" z Lil Wayne'em z nieoczekiwaną zmianą pętli i swego rodzaju muzycznym "turbodoładowaniem" to naprawdę duży numer, a obaj raperzy pokazują się ze świetnej strony w swoim stylu. Minimalistyczne "Grind Real Slow" Bink!'a w pierwszej chwili wywołuje konsternację. Z czasem jednak zaczyna się rozumieć gęstą, erotyczną atmosferę tego numeru i wczuwać się w tą dziwną wibrację.

Z całą pewnością nie brakuje tutaj numerów ukazujących kosmiczną skalę talentu Busta Rhymesa. Kiedy słucham sobie otwierającego album "I'm Talking To You" na nazbyt wręcz oczywistym samplu z "Shout" Tears Of Fears, myślę sobie, że energia jaką w rozemocjonowanym tłumie może wywołać ten prosty jak przekaz na tym albumie podkład, to coś w pewien sposób magicznego.

Poszukiwanie tutaj głębokich treści jest bezcelowe. Na porządku dziennym są wersy pokroju refrenu z singlowego "King Tut" - "You've got nerve little n***a/ When i pull up to the curb little n***a/ My money's absurd little n***a/ While I count it all, please do not disturb, little n***a". Puszczając tę płytę osobom niezwiązanym z rapem można utrwalić im hedonistyczno-blingowy stereotyp hip hopu, ale nowej płycie Busta Rhymesa nie brakuje na pewno tego, czego od jego albumów oczekuje się przede wszystkim - energii. Owszem, napięcie chwilami spada, parę tracków błaga o przełączenie, ale większość tego materiału stanowi niewątpliwą energetyczną bombę.

Starym fanom być może ciężko będzie zaakceptować ich ulubieńca w takiej stylistyce, ale jednego nie da mu się zarzucić - kocha zmieniać otoczenie i po raz kolejny w nowym sprawdza się co najmniej dobrze. Może nie jest to rok tego smoka-weterana, ale z całą pewnością potrafi on nadal zionąc ogniem i niewielu śmiałków miałoby szansę przeżyć stając na jego drodze. Polecam czytelnikom bez alergii na mainstreamowy rap, tym bardziej, że rzadko dostaje się takie płyty za darmo.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Busta Rhymes | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy