Smocza energia

Daniel Wardziński

Busta Rhymes "Year Of The Dragon", Google Play

Dla fanów bez alergii na mainstreamowy rap
Dla fanów bez alergii na mainstreamowy rap 

Koniec zeszłego roku przyniósł news o nowym kontrakcie Busta Rhymesa z Cash Money Records, który muzycznie zainaugurowała premiera ultraszybkiego singla "Why Stop Now" z Chrisem Brownem. Stary wyjadacz show-biznesu w międzyczasie nawiązał współpracę z jeszcze większą i bardziej znaną grupą kapitałową i za pośrednictwem platformy Google Play dostarczył nowy, darmowy album - "Year Of The Dragon".

Busta ostatnia zarabiał wraz z Dr. Dre, a już niebawem zarobi jeszcze więcej wydając pierwszy solowy album w wytwórni Birdmana i Lil Wayne'a. Pieniądze są zresztą jednym z centralnych tematów nowego krążka - obok kobiet, życia na poziomie i bycia legendą rap-gry. Czasem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w kontraktach Cash Money istnieje zapis zobowiązujący sygnatariusza do zachowania odpowiedniej proporcji kawałków w tej tematyce na albumie (minimum 75%?). Kiedy jednak dysponuje się takim głosem, techniką, osobowością i zapleczem fanów jak Bussa Bus, nawet poruszając się na tak płytkich wodach można nie osiąść na mieliźnie.

Nowojorczyk jest jednym z niewielu raperów, którym ciężko jest mieć za złe koniunkturalizm. Właściciel takiego stylu ma wręcz obowiązek testować go na nowych produkcjach, a cykające, napstrzone hi-hatami i zabudowane ścianą basu nowoczesne bity to przecież kolejne doskonałe pole do popisu. Powiedziałbym wręcz, że żółtodzioby, które przeważnie w specyficzny sposób zwalniają gadkę na takich kompozycjach nie są w stanie wykorzystać ich możliwości w takim stopniu jak 40-letni już Trevor Smith. Na "Year Of The Dragon" dostajemy starego, dobrego Busta Rhymesa na zupełnie nowym, muzycznym tle z którym jak zwykle jest mu do twarzy.

Można zrzędzić. Wyprodukowane przez Boi-1da "Sound Bwoy" z Cam'Ronem brzmi trochę jakby sekcja klawiszy została oddana w ręce trzylatka bawiącego się keyboardem. "Doin It Again" Teda Smootha... Jakiego Teda Smootha? Przecież to stary bit Hi-Teka z nieco przerobioną perkusją na którym najlepsze zwrotki i tak położyła swego czasu kapitalna Jonell. "Love-Hate" jest tak słodkie, że po 30 sekundach zaczyna się człowiekowi cofać, a "Crazy" niejakiego Dready Beatsa może przyprawić o ból głowy...

Z drugiej jednak strony ten ostatni zaserwował też "Till We Die" z Rickiem Rossem i Trey Songzem, które ma w sobie tak potężną energię, że ciężko o kontrolowanie ruchów własnego ciała. Oldschoolowe "Make It Look Easy" z Gucci Manem to oszczędność i prostota, która wypycha głównego aktora na pierwszy plan i sprawia, że jego styl błyszczy tak, że pozostaje tylko klaskać. "Pressure" z Lil Wayne'em z nieoczekiwaną zmianą pętli i swego rodzaju muzycznym "turbodoładowaniem" to naprawdę duży numer, a obaj raperzy pokazują się ze świetnej strony w swoim stylu. Minimalistyczne "Grind Real Slow" Bink!'a w pierwszej chwili wywołuje konsternację. Z czasem jednak zaczyna się rozumieć gęstą, erotyczną atmosferę tego numeru i wczuwać się w tą dziwną wibrację.

Z całą pewnością nie brakuje tutaj numerów ukazujących kosmiczną skalę talentu Busta Rhymesa. Kiedy słucham sobie otwierającego album "I'm Talking To You" na nazbyt wręcz oczywistym samplu z "Shout" Tears Of Fears, myślę sobie, że energia jaką w rozemocjonowanym tłumie może wywołać ten prosty jak przekaz na tym albumie podkład, to coś w pewien sposób magicznego.

Poszukiwanie tutaj głębokich treści jest bezcelowe. Na porządku dziennym są wersy pokroju refrenu z singlowego "King Tut" - "You've got nerve little n***a/ When i pull up to the curb little n***a/ My money's absurd little n***a/ While I count it all, please do not disturb, little n***a". Puszczając tę płytę osobom niezwiązanym z rapem można utrwalić im hedonistyczno-blingowy stereotyp hip hopu, ale nowej płycie Busta Rhymesa nie brakuje na pewno tego, czego od jego albumów oczekuje się przede wszystkim - energii. Owszem, napięcie chwilami spada, parę tracków błaga o przełączenie, ale większość tego materiału stanowi niewątpliwą energetyczną bombę.

Starym fanom być może ciężko będzie zaakceptować ich ulubieńca w takiej stylistyce, ale jednego nie da mu się zarzucić - kocha zmieniać otoczenie i po raz kolejny w nowym sprawdza się co najmniej dobrze. Może nie jest to rok tego smoka-weterana, ale z całą pewnością potrafi on nadal zionąc ogniem i niewielu śmiałków miałoby szansę przeżyć stając na jego drodze. Polecam czytelnikom bez alergii na mainstreamowy rap, tym bardziej, że rzadko dostaje się takie płyty za darmo.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas