Reklama

Słoń "Redrum": Rapowy horror klasy A [RECENZJA]

Einstein chamstwa i przeklęte dziecko ośmiornic nie wykonuje zwrotu w kierunku k-popu i polskiego reggae tylko uskutecznia to, co wychodzi mu najlepiej. Poznański raper jest królem w swojej niszy przepełnionej krwią, chamstwem i członkami strzelającymi laserami. Odrzucające, prawda?

Einstein chamstwa i przeklęte dziecko ośmiornic nie wykonuje zwrotu w kierunku k-popu i polskiego reggae tylko uskutecznia to, co wychodzi mu najlepiej. Poznański raper jest królem w swojej niszy przepełnionej krwią, chamstwem i członkami strzelającymi laserami. Odrzucające, prawda?
Okładka płyty "Redrum" Słonia /

"Redrum" kontynuuje wcześniejszą misje, nie wykonuje żadnych stylistycznych wolt, a kilka słów ze znakomitego "X" doskonale streszcza ponad godzinny materiał: "Niosę swoje proroctwo niczym Ezechiel / Dziesiąta płyta z rzędu pełna bezeceństw". Popisy Słonia mogą źle działać na tych, którzy mają słabe serce. Są też trudne do zrozumienia dla przeciętnego Kowalskiego, ale ile jest uroku w tych linijkach pełnych rzygowin i wulgaryzmów.

A przecież kozacko bluzgać i obrażać też trzeba potrafić: wymowne są "Ty j*** ludzko padlino" z "Na celowniku", "Śmieciu, oby c*** cię strzelił / Mam gadkę jakbym zamiast gumy Orbit żuł C4" z "Czerwonego rumu", czy "Jego starszy brat zabrał nas po cichu na strych / I uprzedził, że to nie jest zabawa dla p***" z "Szeptów, krzyków".

Reklama

W "Redrumie" jest też sporo autobiograficznych klisz, z którymi może utożsamić się nie tylko każdy dobry osiedlowy chłopak, czy miłośnik horrorów klasy B. Jest tu ciężka praca za marne pieniądze, są niespełnione miłości, konflikty, eksperymenty z używkami, wywoływanie istot z innych światów, krytyka współczesnego świata. Mało? Jeszcze więcej oferują umiejętnie prowadzone, paranoiczne wręcz historie w "Amore, amore" i "Szeptach, krzykach".

W tym całym lirycznym burdelu Słoń znalazł również miejsce na pomysłowe linijki, które to każdy porządny raper chciałby mieć w swoim portfolio. "Giniesz w jedną chwilę typie jakbyś wsadził girę w minę / Wyprzedzam cię nawet, kiedy biegniesz, a ja idę tyłem" z "Czerwonego rumu" powinni zazdrościć wszyscy truskulowcy, a "W ogóle co do kobiet, pamiętaj, że masz pięści / Dziewczynom imponuje facet, który jest silniejszy" ze "Złonia" mógłby przecież napisać Afrojax. Pojedyncze przechwałki też są tu godne uwagi - "Mam pięć gwiazdek GTA bez opuszczania domu". Zacne.

"Wszyscy toczymy wojny, codzienne bitwy / O przyjaźń, o związki, o szacunek, o bliskich" to nie fragment z wieczorów poetyckich, ale wersy z ośmiominutowej "Wojny totalnej". Lirycznego panzerfausta, walca dla społeczeństwa oraz być może najlepszy i najbardziej dosadny opis aktualnej sytuacji w kraju. Ataki Słonia to nie losowe rykoszety, ale potężne sierpowe wymierzone w rządzących, atencjuszy, Kościół ("Gdyby na Ziemię zszedł Chrystus, to sam by mieszał was z błotem") i dwulicowe społeczeństwo ("Historia uczy, że skrajność prowadzi zawsze do wojny / Wbij se do głowy, że nieraz cię serce, synek, zaboli / Więc musisz zapuścić jaja wielkości piłek plażowych / Nie wszystkie ziomy, którymi się otaczasz są spoko"). Treści tu więcej niż na niektórych płytach zbuntowanych showmanów.

Zachwycać będę się też Chrisem Carsonem, producentem całości. Lekko i łatwo nie jest, ale przyjemnie jak najbardziej, nawet kiedy na pierwszy plan wychodzą kobzy w "Kosmicznych przygodach generała Syfilisa". Carson nie nawarstwia niepotrzebnie podkładów, sztucznie i na siłę ich nie upiększa, nie stawia na ckliwe melodie, a często sam operuje klimatem jak w "Najgorszym przyjacielu człowieka".

"X" to zapomniany musical z basem w gratisie, a "Władza absolutna" to skromny ukłon w stronę bardziej klasycznych, undergroundowych produkcji. Te bardziej nieoczywiste podkłady też się mogą podobać - wieje alternatywą w zapuszczonym "Głębiej", "Megatron" swoją surowością rozjeżdża konkurencję. "Clint Eastwood" i "Na celowniku" to zaś niespełnione marzenia Palucha z wysokości "Nadciśnienia". Jest świetnie, a już punktem kulminacyjnym jest nieoczywista "Konnichiwa" wtedy, kiedy do akcji wkracza DJ Flip ze swoimi skreczami.

Rapowa fikcja literacka, mimo przytłoczenia swoją treścią i ironią, może ostatecznie być fascynująca i to niekoniecznie w środku nocy. Zawsze się zastanawiam, co trzeba mieć w głowie, żeby tak pisać, rzucać wielokrotne lepiej niż większość sceny i nie mieć poczucia, że słoń nadepnął ci na ucho. Nawet skity, męczące już za drugim razem, w ostatecznym rozrachunku nie przeszkadzają, więc "Redrum" z automatu staje się najmocniejszą pozycją w katalogu Słonia. Lekko nie jest, brudno jak najbardziej.

Słoń "Redrum", Brain Dead Familia

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Słoń | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy