Brytyjka jest geniuszem wokalnej intuicji, ale na nowej płycie za rzadko może sobie pozwolić na spontaniczne wtręty.
Ostatnie lata to bez wątpienia znakomity czas dla brytyjskich wokalistek soulowych, tudzież soulujących. Amy Winehouse, Duffy czy Adele może nie wysadziły muzyki popularnej w kosmos, ale na pewno zafundowały rynkowi solidne trzęsienie ziemi i stawiły opór zalewowi tanecznych, gago-podobnych wyrobów (w imieniu Amy opór ten stawiała ostatnio przede wszystkim Adele). Gdzie w tym szalejącym żywiole jest miejsce Joss Stone?
24-letnia wokalistka talentem dorównuje wymienionym koleżankom, jednak przez kumulację niesprzyjających okoliczności gra obecnie w środku tabeli, zamiast bić się o koronę królowej.
W 2009 roku Joss wydała znakomity album "Colour Me Free", jednak z powodu ostrego konfliktu między wokalistką a wytwórnią EMI płyta prawie w ogóle nie była promowana. Nic dziwnego, że wyniki sprzedaży były rozczarowujące - wydawnictwo dotarło na 10. miejsce listy "Billboardu" i na 75. (!) miejsce zestawienia brytyjskiego.
Wielka szkoda, że tak dobra płyta trafiła na zły moment w karierze Joss. Dlatego z wielką niecierpliwością czekałem na wydany pod własnym szyldem Stone'd Records album "LP1".
Kluczowy wpływ na brzmienie tej płyty miał Dave Stewart (Eurythmics) - producent i główny kompozytor piosenek z "LP1". Artyści szybko złapali świetny kontakt i album został zarejestrowany w ekspresowym tempie sześciu dni.
Ponieważ longplay nagrywany był w Nashville, znacznie częściej słyszymy tu gitarę - zarówno w wydaniu akustycznym, jak i elektronicznym. Czyni to niektóre kompozycje typowo pop-rockowymi tworami ("Somehow", "Cry Myself To Sleep"), co niestety nie jest dobrą wiadomością.
Stone powinna jednak otrzymać więcej przestrzeni dla swojego głosu, ona potrzebuje tuptającego przez dłuższy czas basu i leniwych klawiszy - wtedy może sobie pozwolić na rozluźnienie, improwizacje i całkowitą swobodę interpretacyjną; jej wokal w takich utworach nie schodzi z pierwszego planu i czaruje paletą różnorodnych, silnych emocji. Wtedy jej talent brzmi najjaśniej. Jak w bujającym utworze "Drive All Night", najbardziej przypominającym styl poprzedniej płyty. Warto dodać, że muzykę do tej piosenki napisał Eg White, twórca przeboju "Chasing Pavements" Adele.
Drugim absolutnie znakomitym momentem tej płyty jest utwór "Karma". Kompozycja zadziorna, dynamiczna, tutaj gitara doskonale współtworzy nastrój pewnej śmiałości, bezpośredniości tego numeru. Wokal Stone w tej kompozycji po prostu olśniewa - utwór został przez nią wyśpiewany na ostro, na dużej, kontrolowanej chrypce. Jest dramatyzm, ale nie ma przeszarżowania. Brytyjka to geniusz wokalnej intuicji.
Zauważcie: utwory pasujące Joss Stone można poznać po liczbie spontanicznych wtrętów piosenkarki - zawołań, okrzyków, wokaliz, śmiechów. Niestety, na dobrym albumie "LP1" znalazło się takich utworów mniej, niż oczekiwałem.
6/10
Tak Joss nagrywała nowy album - zobacz: