Reklama

Sheryl Crow "Evolution": Płyta, której miało nie być i szkoda, że jest [RECENZJA]

Miało nie być, bo jeszcze chwilę temu Sheryl zapewniała, że wydany w 2019 roku, jedenasty w jej karierze album, "Threads", to ostatni, jaki wyjdzie spod jej ręki. Na szczęście dla zagorzałych fanów, skłamała.

Miało nie być, bo jeszcze chwilę temu Sheryl zapewniała, że wydany w 2019 roku, jedenasty w jej karierze album, "Threads", to ostatni, jaki wyjdzie spod jej ręki. Na szczęście dla zagorzałych fanów, skłamała.
Sheryl Crow zaliczyła słaby powrót albumem "Evolution" /Christopher Polk/Variety /Getty Images

I właściwie chyba tylko dla nich, bo "Evolution" przynosi może i w miarę koherentne, ale nieskończenie generyczne piosenki. Wedle własnych słów artystki, zmiana zdania co do wydania kolejnego albumu wynikała z tego, że zebrało jej się trochę piosenek "biorących się z siedzenia w ciszy i pisania z głębokiego miejsca w duszy".

Oczywiście takie wyznanie pięknie wygląda w notkach promocyjnych i w jakichś blurbach, jakie znajdujemy w sklepach internetowych. Tymczasem trudno oprzeć się wrażeniu, że w kategoriach damskiego songwritingu "Evolution" jest niemożliwie wysilone i nieciekawe, a artystki z pokrewnych szufladek - czy to mówimy o (alt-)country, czy to o (indie-/pop-)folku - uciekły Sheryl o co najmniej kilka długości.

Reklama

Więc tak na płaszczyźnie bardziej folkowej, jak i tej bardziej popowej, znajdziemy całe tabuny twórczyń bardziej angażujących, proponujących ciekawsze rozwiązania brzmieniowe, czy wreszcie zwyczajnie piszących dużo lepsze piosenki.

Gwiazda lat 90. nie świeci już takim blaskiem. "Z czystym sercem radzę: Unikajcie"

Jest w brzmieniu Sheryl Crow, co sprawia - a nie zapominajmy o tym, jaką radiową rotację i ile platyn zdobywała w latach 90. - że kompletnie nie przystaje już do tak artystycznej, jak i komercyjnej rzeczywistości. To oczywiście nie musi być samo z siebie zarzutem. Przeciwnie, nierzadko może być atutem. Chodzenie w poprzek oczekiwań i mód to sama esencja rdzenia sedna szpiku istoty bycia artystą. 

W tym przypadku nie jest to jednak ten casus. Crow nie dokonuje świadomej wolty przeciw trendom, ale zwyczajnie co chwila pokazuje, że wagonik odjechał, a ona została na peronie z przeogromną walizką pełną zupełnie niepotrzebnego bagażu i z proporczykiem z kampanii prezydenckiej Clintona w dłoni. 

Nie wymawiam jej też średniej dosyć jakości wokalnej, bo przecież w tym gatunku nie każdy musi być diwą, ale po prostu wszystkie emocje, które dowozi nasza weteranka mają temperaturę pomidorowej z bemaru w barze mlecznym "Promyk" czy inne "Słoneczko". W kontraście z koleżankami,które potrafią rozerwać na strzępy serce, Crow może najwyżej podrażnić pazurem strupa na goleni.

Naprawdę, uczciwie starałem się znaleźć na tej płycie choć jedną pozycję udaną. Taką, która zapadnie człowiekowi w pamięć bez pomocy nachalnej promocji (której to pewnie też przy okazji "Evolution" nie będzie, przynajmniej po tej stronie oceanu). 

Znalazłem raptem jedną i to też przy mocno zaniżonych wymaganiach - mianowicie utwór tytułowy. Bardzo nieudana, nieuzasadniona artystycznie płyta. Z czystym sercem radzę: unikajcie, na świecie (i w gatunku) jest tyle muzyki lepszej, że nie ma sensu tracić czasu.

Sheryl Crow "Evolution", TheValory Music Co.

4/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sheryl Crow
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy