Reklama

Recenzja Wardruna "Skald": Skaldowie, ale nie ci nasi

Jest już dalszy ciąg piątego sezonu "Wikingów" i jest już nowy album Wardruny. Wikińska poezja śpiewana? Czemu nie? Zacznijmy więc poezją śpiewaną.

Jest już dalszy ciąg piątego sezonu "Wikingów" i jest już nowy album Wardruny. Wikińska poezja śpiewana? Czemu nie? Zacznijmy więc poezją śpiewaną.
Okładka płyty "Skald" grupy Wardruna /

Choć chyba sto albumów na pamięć już znam
To nową Wardrunę wciąż odtwarzam
Tuż obok wikinga co zadał dziś szyk
Zasiada przejęty Einar Selvik

Prześliczne dra-kkary, drakkary ra ra ra ra ra
Prześliczne dra-kkary, piękne drakkary
Niech mnisi drżą ra ra ra ra
Baby mdleją ra ra ra ra
Gdy dłonią swą ra ra ra ra
Trzon topora ściska

Nad gruzami Lindisfarne dym widać już
A berserkerzy są tuż, tuż
Gdy wielki jarl Bjarni do boju dał znak
Niejeden irlandzki popłynął flak

Prześliczne dra-kkary, drakkary ra ra ra ra ra
W niewolę porwać i wio
Na koniec świata
Dzieci łkają ra ra ra ra
Ich serca drżą ra ra ra ra
Niech wojna w krąg ra ra ra ra
Szaleje w kwiatach

Reklama

Wszystkich, którzy z rzeczonym drżeniem serca, jak mnisi klasztoru Lindisfarne, który w 793 roku został splądrowany i spalony przez wikingów, zastanawiali się, czy po trylogii runicznej Wardruna jeszcze coś nagra, pragnę uspokoić. Selvik nie dosyć, że coś nagrał, to nagrał coś naprawdę dobrego. Podczas, gdy jego drugi, ciągnięty wraz z Ivarem Bjørnsonem, projekt wydał w tym roku niespecjalnie udaną "Huggsję", brzmiącą trochę jak tegoroczny eurowizyjny występ duńskiego artysty nazwiskiem Rasmussen, z Wardruną Selvik postanowił pójść inną drogą. A mianowicie nagrać płytę bliższą, niż kiedykolwiek, tradycji skaldycznej.

Skaldycznej, czyli tradycji średniowiecznej dworskiej poezji skandynawskiej i islandzkiej opartej na tradycyjnym metrum zwanym "dróttkvætt". W dodatku jedynymi do owej poezji dodatkami w przypadku nowej Wardruny są harfa i lira. Mamy więc rzecz absolutnie minimalną, niesioną właściwie tylko i wyłącznie tęsknym wokalem Selvika. A że nasz Einar jest zajadłym badaczem starodawnych tradycji muzycznych swojej ojczyzny, mającą charakter właściwie już nie tylko rozrywkowy, ale również etnomuzykologiczny.

Na trackliście znajdziemy znaną z "Wikingów" "Völuspę" oraz "Helvegen" i "Fehu", które Selvik wykonywał solowo na koncertach. Poza tym same nowości, choć zważywszy na charakter, prędzej idzie nazwać je "starociami". Szczególnie, że wyśpiewuje je w języku, który od dawna już nie funkcjonuje, a dogadać się w nim (i to z trudem) można tylko z 338 349 osobami na świecie, to jest populacją Islandii.

We wszystkich nowomodnych nagraniach odwołujących się do pradawnych tradycji przeróżnych krain, irytuje mnie kompromis, jakiego muzycy dokonują między faktycznie wiernym oddaniem historycznej i kulturowej prawdy, a uczynieniem tej pradawnej ramoty jakkolwiek strawną dla współczesnego słuchacza, bardziej obytego z muzyką delty Mississipi, niż własnymi muzycznymi korzeniami. Nie miejsce to jednak by rozważać powody dla których jedne tradycje muzyczne ulegają zapomnieniu, a inne robią w świecie zawrotną karierę. Starczy rzec, że chętniej posłucham sobie autentycznego śpiewokrzyku starych bab z kurpiowskiej wsi, niż kiepskiej moim zdaniem próby zaśpiewania w niby-etnicznej tradycji "Enjoy the Silence".

Coś jak z tymi parzącymi kubkami. Wlewasz wodę i siup! - już niby masz najprawdziwszego z prawdziwych: wikinga, araba, Etruska, kogo tam zechcesz. A prawda jest taka, że wszędzie ten sam proszek, różniący się najwyżej dodatkiem "E" z numerkiem, żeby szło rozróżnić, który parzący kubek był pomidorowy, a który pieczarkowy. A ja bym chciał poczuć prawdziwe słodkie od słońca pomidory, prawdziwe, pachnące lasem grzyby. Przekładając to na język historii: wiking nie ma pachnieć wanilią (choć jak się uprzeć to może, bo akurat zdarzyło mu się nią handlować gdzieś na Rusi) i wyglądać jak jeden z klanu Skargårdów, w dodatku cały w matującym podkładzie. Wiking ma być nieświeży, utytłany, śmierdzieć ma cebulą i potem, mieć spsute zębiszcza, nienawiść do białego Krysta w sercu i chwilę temu wyiskaną mumę trzymać w palcach.

Prawdy chcę, nie ersatzu. I spośród płyt Wardruny "Skald" podoba mi się najbardziej z tego właśnie powodu, że choć to oczywiście muzyka autorska, możliwie blisko jej historycznej prawdy. Czy znaczy to, że Einar Selvik przeistacza się oto w moich oczach w Bragiego Boddasona, który ponoć był skaldem na dworach takich władców, jak Ragnar "Włochate Portki" Lodbrok, Eysteinn Beli, czy Bjørn Żelaznoboki? Niezupełnie, ale jest do tego cholernie blisko.

Wardruna "Skald", Mystic

7/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wardruna | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy