Recenzja Tides From Nebula "Safehaven": Post rock wg Tidesów, wariacja czwarta
Mika Aleksander
Muzycy Tides From Nebula zawsze unikali określania swojej twórczości terminem post rock, ale go grali. Po swojemu - niesztampowo, rozpychając ramy gatunku. Taką muzykę znajdziemy też na ich nowym albumie.
Album "Safehaven" to czwarta płyta w dorobku Tides From Nebula. Choć wszystkie poprzednie można umieścić w szufladce z napisem "post rock", każda jest wyraźnie inna. Debiutancka, "Aura", jest surowa i zdominowana przez "ściany" gitar. Jej następczyni, "Earthshine", elegijna i chłodna. Na "Eternal Movement" znalazły się lekkie, dynamiczne kompozycje.
Najnowszy materiał stołecznego kwartetu jest jakby syntezą debiutu i poprzedniego wydawnictwa: zawiera sporo gitarowego hałasu (świdrujące dźwięki w "We Are the Mirror", szorstkie riffy w "Knees To the Earth"), ma momenty cięższe (m.in. chropowate tła w "Safehaven", "The Lifter", "Home", sludgemetalowe zwolnienie w "Traversing"), ale nie brak też na "Safehaven" gustownych melodii (najładniejsza wybrzmiewa w drugiej połowie "We Are the Mirror"), elektroniki i dźwiękowych smaczków (majstersztykiem są: finezyjne otwarcie "Knees To the Earth", wokaliza Beli Komoszyńskiej z Sorry Boys w utworze tytułowym), a produkcja jest dopieszczona.
Wszystkie muzyczne elementy zespół sprawnie i z wyczuciem poukładał. Płyta nie sprawia wrażania niezbornej, a poszczególne kompozycje - przeładowanych. Fakt, miejsc na oddech panowie nie pozostawili wiele (utwory, jak na tę muzyczną stylistykę, nie są długie: tylko trzy nieznacznie przekraczają sześć minut), ale - co zdecydowanie ważniejsze - na nudę miejsca nie ma wcale.
Zwrot ku początkom kariery może wynikać z faktu, że Tidesi, po przygodzie z producentami - Zbigniew Preisner odpowiadał za "Earthshine", a Christer Cederberg za "Eternal Movement", tym razem całość pracy wykonali sami. Mieli więc - jak przy nagrywaniu "Aury" - większą swobodę twórczą i tak (mimochodem?) wskrzesili ducha tamtych czasów. Nowe kompozycje Maćka Karbowskiego i spółki są mniej wykoncypowane i bardziej spontaniczne niż te na dwóch poprzednich płytach, wręcz skrzą się taką, charakterystyczną dla debiutantów energią. Generalnie, powrót do korzeni uwidacznia się w klimacie płyty, nie w konkretnych technicznych rozwiązaniach. Bo nawet jeśli kwartet zerknął wstecz, to niczego w prosty sposób nie powielił, przeciwnie - przygotował, w swoim stylu, kolejną autorską, fascynującą wersję post rocka.
Tides From Nebula "Safehaven", Mystic
8/10