Recenzja The Roots "...And Then You Shoot Your Cousin": Obietnica bez pokrycia
Dominika Węcławek
Nie dajcie się nabrać na awangardową stylizację. Nie ma progresu, są tylko ci sami dobrze brzmiący The Roots ze swoimi coraz bardziej nużącymi opowieściami.
W ostatnich latach The Roots podróżowali między budzącymi mieszane uczucia albumami nagrywanymi wspólnie z innymi artystami ("Wake Up" z Johnem Legendem i "Wise Up Ghost" z Elvisem Costello) a krążkami stanowiącymi powrót do esencji, z jaką filadelfijski zespół jest kojarzony. Proszę nie dać się zwieść ich eklektyzmowi - ozdobniki mogły się zmieniać, ale fundament pozostał ten sam i jest nim niskie, mięsiste brzmienie wypracowane w trakcie setek jam sessions.
"How I Got Over" stało się kwintesencją tego, co w The Roots najlepsze i wyjątkowe. "Undun" pozostawiał wrażenie, że jest albumem bardzo dobrym, ale nie wybitnym. Mimo podporządkowania wszystkich utworów jednej spójnej koncepcji zabrakło jakiejś iskry, "twista", zamiast tego coraz bardziej nieobecny Black Thought i przejmujący dowodzenie liryczne Dice Raw oferowali przede wszystkim dydaktyzm doprawiony chwytliwymi refrenami.
W przypadku nowego albumu - "...And Then You Shoot Your Cousin" można mieć wrażenie, że napisano po prostu ciąg dalszy. Inaczej rozłożono akcenty, niemniej wtórność wylewa się z większości bitów i wersów, produkcja kłuje w uszy mocno używanymi samplami ocierając się o pastisz gatunku. W warstwie muzycznej nie brak znajomo, zbyt znajomo brzmiących kompozycji. Raz łączą lekko schowaną linię perkusyjną z ciepłym brzmieniem organów Hammonda ("Understand"), innym razem Questlove i spółka proponują odbijające się echem bębny z czystym brzmieniem klawiszy ("The Unraveling"), wreszcie kleją mocne uderzenia stopy i werbla z "zaszumionymi", ziarniście brzmiącymi akordami pianina jak w "The Dark (Trinity)". Ten utwór na szczęście się wyróżnia - nie początkiem, a iście operowym epilogiem rozgrywającym się wśród napiętrzających się, patetycznych, utrzymanych w minorowych tonacjach fraz skrzypiec i nadekspresywnego śpiewu chóru.
Ciekawie brzmi też "Never", gdzie ilość skonfrontowanych ze sobą elementów sprawia wrażenie ironicznego komentarza do patentów produkcyjnych wykorzystywanych jeszcze kilka lat temu przez takich artystów, jak Kanye West. Antyhiphop. Najpierw wokalizy, potem słodkie refreny przechodzące w pulsację basu brutalnie przerwaną kakofonią jęków, zgrzytów i brzdąknięć. Całkiem to intrygujące, ale na tle całej płyty, a zwłaszcza jej warstwy rapowej, pozostawia niedosyt. Bo słuchając wersów, abstrahując od całej ironii w nich zawartej, też mamy wrażenie repety. Jakby "...And Then You Shoot Your Cousin" skończyło się na "What They Do", czyli mniej więcej 18 lat temu.
Historia sprzedawana przez Dice Rawa wspieranego przez Grega Porna i odgrywającego istotną rolę w dwóch ostatnich utworach Raheema DeVaughna wydaje się być też nużąco zbieżna z przesłaniem "Undun". Oto nieco bardziej zniuansowana, ale wciąż mocno moralizująca, do tego jeszcze bełkotliwa opowieść o upadku i odkupieniu człowieka. Od gubienia drogi w pierwszej części albumu, przez piekło aż po kontrastowo jasny, może nawet za jasny, przez co ironiczny finał w postaci radosnej piosenki "Tomorrow".
Całość tyle przyzwoita, co rozczarowująca. Gdyby tak Rootsi pokusili się o nieco więcej finezji lirycznej, gdyby odważniej uciekali ze swymi kompozycjami od sztampy w stronę muzyki eksperymentalnej? Są na tej płycie przesłanki wskazujące na to, że z tej zabawy mogłoby wyniknąć coś dobrego, nie obietnica bez pokrycia.
The Roots "...And Then You Shoot Your Cousin", wyd. Universal
6/10