Recenzja Sobota & Matheo "Czekając na Sobotę": Bez rozgrzewki ani rusz
Krzysztof Nowak
Nie wszystko, co zostało nagrane, musi od razu lądować na albumie. Z takiego założenia wyszli związani z wytwórnią Stoprocent Sobota oraz Matheo, wrzucając do sieci mixtape o wdzięcznej nazwie "Czekając na Sobotę".
Jak już pisałem w jednym z tekstów opublikowanych na łamach Interii, polscy raperzy niechętnie nagrywają mixtape'y - najpewniej dlatego, że ciężko spieniężyć takie wydawnictwo, a co lepsze linijki można przecież odłożyć na moment do szuflady i w spokoju poczekać na pełnoprawny krążek. Tym bardziej należy pochwalić duet Sobota - Matheo, który nie spoczął na laurach i zaserwował słuchaczom nowy materiał brzmiący jak szukanie odpowiedniego gruntu (zarówno słownego, jak i muzycznego) pod kolejne produkcje.
Szczeciński raper Sobota to chodzący paradoks. Z jednej strony weteran współtworzący przed laty skład Snuz (eSeNUZet), z drugiej facet, który musiał swoje odczekać, by odnieść solowy sukces. 38-latek, który ma na koncie hity, lecz nie jest specjalnie hołubiony przez słuchaczy, za to niezmiennie znajduje docenienie u wszelkiej maści dziennikarzy wskazujących na to, że czuje się na syntetycznych, bujających podkładach jak ryba w wodzie. "CNS" potwierdza ostatnią opinię, lecz dodaje: "spokojnie, na mniejszych obrotach gospodarz też daje radę".
Rozpoczynające się wiosennym śpiewem ptaków "Intro" po części sygnalizuje, czego należy się spodziewać. Skrecz znajduje się w nim na odpowiednim miejscu, autotune dozowany jest racjonalnie, a nawijka szyta pod nowoczesne bity. Te trzy elementy, poddawane przeróżnym zabiegom, wybrzmiewają przez cały tape, lecz poza nimi zmienia się praktycznie wszystko. Eklektyzm pełną gębą, także w sposobie okiełznywania poszczególnych części, które wyszły spod ręki Matheo. Raz trafi się przyspieszony flow do headbangingu, to znowu w ręce trafi gitara i już mamy próbę śpiewania, a zaraz wjeżdża udelikatnione cykanie wraz z deklamowaniem wersów. Sami przyznacie: nie ma nudy, jest za to nieskrępowana zabawa formą, przy której niejeden nawijacz nabiłby sobie guza na czole. I tylko może trochę szkoda, że goście niespecjalnie dostosowali się do poziomu zapraszających i po ich zwrotkach pozostaje w pamięci naprawdę niewiele.
Matheo w przeciągu całej kariery zasłużył jeśli nie na pomnik, to przynajmniej na mały cokół w okolicach naszej zachodniej granicy. Jeśli władze Szczecina (opcjonalnie Stargardu Szczecińskiego) nie są jeszcze pewne, czy powinny postarać się o odpowiednie upamiętnienie tej osoby, to powinny czym prędzej wrzucić na odsłuchy "Czekając na Sobotę" i sporządzać kosztorys. I to pomimo tego, że wspomnianemu producentowi zdarzały się w przeszłości jeszcze lepsze wyczyny. Brak wytyczonej ścieżki, którą miałby podążać materiał, w niczym nie przeszkodził - pozwolił za to puścić wodze fantazji i wypróbować patenty, którego staną się w pełni użyteczne za jakiś czas. Warstwa muzyczna to jazda bez trzymanki, w której własne interpretacje znanych bitów tylko pozornie trzymają się oryginału (najczęściej brany jest jakiś fragment klasyka, który funkcjonuje na zasadzie sampla), a reszta podkładów skrzy się od szalejącej perkusji i napastliwych clapów ("JP na Stoprocent"), mięciutkich dźwięków ("Zrób to na ciach") oraz gitarowych motywów z nutą wariacji w tle ("Balans").
Dając odpór opiniom o lenistwie najedzonych artystów, S.O.B. i Math w najbardziej rapowy sposób podsycili oczekiwanie na swoje nowe LP, pokazując przy okazji, że stanięcie w miejscu z założonymi rękami na pewno im nie grozi. Za dźwięki nieokrzesane i wprawne należy się zasłużona siódemka.
Sobota & Matheo "Czekając na Sobotę", Stoprocent
7/10