Recenzja Snow Patrol "Wildness": Dzikość mego serca

Kamil Downarowicz

Aż siedem lat musieliśmy czekać na nowy album szkocko-irlandzkiej grupy indie-rockowej, która swojego czasu stawiana była w jednym szeregu z takimi gigantami, jak U2 i Coldplay. Czy z "Wildness" Snow Patrol ma szansę zapisać się złotymi zgłoskami na kartach historii muzyki?

Okładka płyty "Wildness" grupy Snow Patrol
Okładka płyty "Wildness" grupy Snow Patrol 

"Jest dużo rodzajów dzikości - opowiadał w jednym z wywiadów lider Snow Patrol, Gary Lightbody. - Ale my chcieliśmy poruszyć temat dzikości w najbardziej pierwotnej wersji. Chodzi o naszą miłość, naszą pasję, naszą komunikację z naturą. O takim rodzaju dzikości jest ten album. O dzikości, którą utraciliśmy".

Słuchając tych słów po kilkukrotnym przesłuchaniu "Wildness", mogę co najwyżej parsknąć śmiechem. Jeśli album ten - przy całej jego bylejakości - jakiś jest, to na pewno nie dziki, ale raczej pozbawiony kłów i pazurów oraz przesadnie efekciarski. Ostatnie studyjne wydawnictwo Snow Patrol, "Fallen Empires", było tak słabe, że nawet sam zespół wstydził się o nim opowiadać w mediach. Nadszarpnięte zaufanie fanów i słuchaczy miało zostać w 2018 roku na odbudowane. Niestety, to raczej się nie wydarzy.

Można było podejrzewać, że płyta "Wildness" będzie drastycznie różnić się od swojej poprzedniczki. I rzeczywiście tak jest. Jednak w tym przypadku "inna" nie znaczy "lepsza". Ci, którzy uwielbiają Snow Patrol za szybkie, energetyczne kawałki nie mają tu raczej czego szukać. Tempo jest zdecydowanie wolniejsze niż na poprzednich krążkach zespołu, dominuje także smutniejsza, bardziej gęsta atmosfera.

Zaczyna się naprawdę ciekawie od intrygującej kompozycji "Life On Earth", w której z akustycznych zwrotek wyrasta podniosły, naznaczony melancholią, refren. Jest to zdecydowanie najmocniejszy punkt na płycie. Spodobać może się także ballada "Don't Give In", gdzie Lightbody zachrypniętym głosem wyrzuca z siebie: "Don't give in, don't you dare quit so easy. Give all that you got on the soul, don't say that you want it forever". I na tym w zasadzie... koniec.

Pozostałych utworów słucha się naprawdę ciężko. Taki np. "Heal Me"  ze swoją naiwną linią melodyczną i radiowym ugładzeniem mógłby spokojnie znaleźć choćby się na debiutanckim wydawnictwie Avril Lavigne. "Empress" pomimo znakomitej pracy perkusji i zręcznej linii basu, rozmywa się gdzieś pomiędzy nieudaną próbą naśladowania U2 a miałkim popem, który bardzo chciałby być rockiem, ale zdecydowanie nie jest.

Elektroniczny "A Dark Switch" nie pozostawia w pamięci żadnych śladów. Podobnie jak zbyt dramatycznie zaaranżowana fortepianowa ballada "What If This Is All The Love".

"A Youth Written In Fire" próbuje być na siłę poetycki, co przynosi raczej komiczny efekt. Zupełnie z boku całej płyty znajduje się nagranie "Soon", które przy pomocy niespiesznych uderzeń w struny gitary akustycznej opowiada o osobistych relacjach między ojcem a synem. Szkoda tylko, że dzieje się to wszystko bez większego zaangażowania emocjonalnego wokalisty, co dość wyraźnie daje się odczuć. Na koniec dostajemy jeszcze kawałek do poduchy "Life And Death", który może mógłby znaleźć się na którymś krążku B-Sides z niechcianymi i nie do końca udanymi piosenkami Radiohead.

Nie za bardzo rozumiem, po co Snow Patrol wydali "Wildness". Pomysłów na dobre numery ewidentnie zabrakło, do tego kapela stanęła w niewygodnym rozkroku między muzyką gitarową z ambicjami a schlebianiem gustom mało wymagających słuchaczy i komercyjnych stacji radiowych. Zespół zdecydowanie nie wie, w którą stronę chce podążyć, i efekt tej przykrej ekwilibrystyki jest dla ucha bardzo niemiły.

Podobno Lightbody chciał wlać w ten krążek cały swój smutek związany z chorobą ojca i własnym problemem alkoholowym. Szczerze powiedziawszy, nie odnajduję tu tych emocji zupełnie. Świadczy to, niestety, dość dobitnie o artystycznej niemocy grupy, która miała być przecież drugim U2... tym z czasów "Achtung Baby", żebyśmy mieli jasność.

Snow Patrol "Wildness", Universal Music Polska

4/10