Recenzja Rod Stewart "Another Country": Jaki jest Batman, każdy widzi

Paweł Waliński

Po zarzuceniu klakierstwa i nagrywania oldiesów albo kolęd Stewart wydał świetny, rockowy "Time" (2013), a teraz próbuje iść za ciosem. Niestety, nie do końca skutecznie.

"Another Country" Roda Stewarta to album nierówny
"Another Country" Roda Stewarta to album nierówny 

Zacznijmy z grubej rury, czy raczej dwururki. Raz: Stewarta można lubić, lub nienawidzić. Kto należy do drugiego obozu, zdania wysłuchawszy "Another Country" nie zmieni. Dwa: jeśli spodziewacie się albumu tak dobrego, jak "Time", srogo się zawiedziecie. "Another Country" się do niego nie umywa, choć nie brak mu oczywiście pozytywów. Wszystkie pozytywy świata nie zmienią jednak faktu, że w stosunku do poprzedniej, ta płyta brzmi jakby skomponowano ją na kolanie w jeden-dwa wieczory. Jeśli chodzi o poziom songwriterski, jesteśmy lata świetlne za "Time".

"Another Country" to też chwytanie nieskończenie wielu ptaków za nieskończenie wiele ogonów. Tytuł niby ma sugerować brzmienie wiejskie, czy wręcz wieśniackie. Country'owe, folkowe, pachnące sianem i pipidówką. I kiedy tak jest, Stewart wypada naprawdę, naprawdę dobrze. Niestety, nie jest tak wystarczająco często. Kiedy wchodzimy do krainy AOR [adult-oriented rock - red.], robi się nudno, a czasem wręcz i głupawo. Przy czym należy dodać, że mając na myśli folk nie odwołuję się tutaj do jakiejś współczesnej, powiedzmy: dylanowskiej, tradycji ale do irlandzkich jigów i reeli, ewentualnie do tego, co funkcjonowało w muzyce amerykańskich pionierów, nim wyrodził się z niej bluegrass w pełnym tego terminu znaczeniu i zanim została kompletnie zdominowana przez wątki podpatrzone u czarnoskórej mniejszości.

Jest tu dużo bardzo udanych momentów. Wspomniane celtyckie wkręty w "Love Is", "We Can Win", czy numer tytułowy, znakomicie nadadzą się do potupajki przy Guinessie (dużej ilości). Z racji, że głos Stewartowi stężał i bardziej niż dawniej brzmi dziś, jak romantyczny szept, spokojnie może samym tym atutem ciągnąć takie balladki, jak "Way Back Home", "A Friend for Life" czy "Can We Stay Home Tonight". Energii nie sposób odmówić "Please", gdzie wokalista w otoczeniu klasycznego bluesującego soft rocka ucieka się do falsetów, czy ładnie otoczonemu chórkami "The Drinking Song". "Hold the Line" z partią ukulele, mogłoby wylądować na płycie Lenki.

Niestety niemało jest kiksów. "Every Rock'n'roll Song to Me" trąca dansingiem, w złym tego terminu znaczeniu. Potwornością z definicji (bo to reggae), jest "Love and Be Loved", a Stewart jeszcze tą potworność podkręca zaśpiewując "łujejeje". Kompletnym kuriozum stanowi natomiast adresowany do najmłodszego syna, 4-letniego Aidena Patricka "Batman Superman Spiderman". Facet z poważnym dorobkiem powinien wstydzić się wyśpiewywać takie pie*doły m.in. o bohaterach "Toy Story". Do tego muzycznie jest to porażka. Toporne, na siłę ocieplone. Bardzo, bardzo złe.

Suma tego wszystkiego jest przeciętna. Gdzie przy "Time" oscylowaliśmy na granicy "dobry" i "znakomity", tak tu jest średniawka "z przebłyskami". Album nierówny, bez jakiejś spójnej myśli przewodniej. Nie jest to też fabryka (choćby 2-3) naprawdę mocnych przebojów. "Time" poprzedziła bardzo długa klakierska przerwa. Może to pozwoliło zgromadzić materiał naprawdę mocny, bo dwa lata od tego czasu okazało się być niewystarczającym, by taki sukces powtórzyć.

Rod Stewart "Another Country", Universal Music Polska

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas