Recenzja Rasmentalism "1985": Ciężko jest brzmieć lekko
"Stąpałem za miękko po ulicach jak na ulicznika, z drugiej strony źle się czułem przy tych chudych ci**ch" - wyznaje Ras. Razem z Mentem pokazuje, że ewolucja na własnych warunkach, droga środka prowadząca stromo pod górę, to w polskim rapie jedyna droga. "1985" to płyta, której nikt inny by nie umiał tu nagrać.
To na początek pan raper. Ras ma tę właściwość emcees przewijających się przez wytwórnię Asfalt Records - podczas gdy konkurencja upiera się by mówić trudne rzeczy prosto, oni mówią na okrągło na tematy relatywnie nieskomplikowane. I to "na okrągło" ma tu podwójne znaczenie. Bo facet jest plastyczny, jednak nie dosłowny, nienachalnie aluzyjny, z przekazem bliskim dla bliskich, niemniej w końcu w pełni zrozumiałym. Ale też gadka nie rani podkładu swoją kostropatością, szlifowana na koncertach przetacza się stylowo czy może raczej wije po wężowemu.
Daj się ująć jej lenistwu, a zaraz będziesz musiał szukać kogoś kto wyssie ci jad po precyzyjnym ukąszeniu wersów. Zwłaszcza, że ktoś tu zna życie, wie jak pachnie w biurze makrela z mikrofali i jak mają się laski wyglądające jak ich fryzjerzy, ale też pamięta o chłopakach wkruszających do soku Clonazepam za meliną i facetach z kredytem wielkości swojej (oficjalnej przynajmniej) pensji. A jak masz wachlarz nawijek, i spektrum tematów, to jeszcze trzeba być sobą. Ras brzmi zaś jak... no już tylko jak Ras. I jak jeden z lepszych tutaj.
To teraz pan producent. Ment umie uczepić się dobrego sampla jak Ras dobrego szlagwortu. Ale też pograć, zabębnić bit nie trzymając się linijki, aranżować nie trzymając się ani kanonu, ani brzytwy. Szarpać kompozycjami, żeby bujały, wstrzymać się i rozpędzić, uklubowić bez obciachu ("Czarne koty"), umelodyjnić bez przypału (Co mi zrobisz?), wyściełać ejtisowo żebyśmy nie ziewali ("Na pół"). Trochę syntetycznej czkawki pasuje do miejskiej dżungli, a od oszczędnych (pozornie), schizujących produkcji do pełnego, wygrubaszonego brzmienia tylko krok (patrz końcówka albumu).
Zakończył się chyba proces ewolucji "wannabe", który zawsze brzmiał jakby do czegoś aspirował, w "naszego człowieka" w tym obrzydliwie modnym świecie. Tak tak, słychać, że to ten facet z ekipy Flirtini, który musi trzymać rękę na plusie, ale zarazem wie, że przypraw nie może przedawkować. Nadbudówka nie przerasta bazowej elewacji. Ment brzmi przy tym jak... przede wszystkim jak Ment, bo nawet ten DJ Mustard w "Tylko jednym kieliszku" jest po swojemu dopowiedziany, podrasowany i pchnięty w refrenie w bardziej alternatywne rejony.
Na koniec raper z producentem, wespół w zespół. No właśnie, zespół. Z płytą tak albumową, zwartą i spójną jak "Za młodzi na Heroda", a zarazem zachowującą singlową siłę rażenia najlepszych fragmentów nierównego "Wyszli coś zjeść". Nabierającą mocy wynikiem wtórnej fermentacji. To nie tak, że wszystko mi się podoba. Dudniąco-klaskany bit, abstrakcyjny kawałek dęciaka i Mes, który aż nadto podkręcił tempo tracąc czytelność, sumują się w "Ale zdejmij buty" głównie do chaosu. Część refrenów, choć zrozumiała jeśli chodzi o inspiracje, skłania do refleksji, że żeby w określony sposób nawinąć i działało, należy być jednak czarnym i nie mieszkać w Polsce, choć może dobrze, że za płoty trafiły kolejne koty.
Może dla odmiany bez szukania dziury w całym, bo "1985" to i tak świetna płyta, która w sposób słyszalny wspólnie autorom wyrosła. I to bez nawozu, bez genetycznych modyfikacji. Oby tylko owoce ich pracy nie były zbyt dojrzałe jak na kubki smakowe odbiorców polskiego rapu. I dotarły do innych zanim zgniją. To za fajne na "sztukę dla sztuki".
Rasmentalism "1985", Asfalt Records
9/10