Recenzja Peter Bjorn & John "Breakin' Point": Wakacyjna playlista
Tomek Doksa
Jeśli planujecie tegoroczne wakacje, koniecznie zróbcie w walizce miejsce na najnowszą płytę szwedzkiego zespołu. Przyda się, kiedy impreza nad basenem zacznie podupadać.
Macie tak, że zawsze zabieracie ze sobą na wakacje rzeczy, których i tak nie użyjecie, ale bierzecie je tylko ze sobą, bo mogą się przydać? Z "Breakin' Point" jest podobnie. To płyta, do której najprawdopodobniej nie wrócicie po więcej niż jednym przesłuchaniu (piszę tu o płycie jako całości, nie o poszczególnych piosenkach), ale warto ją mieć pod ręką. A nuż trzeba będzie rozluźnić atmosferę, albo zabić nudę na wywczasie - do tego akurat nowy materiał tria Peter Bjorn & John przyda się jak znalazł.
To płyta mocno wakacyjna - lekka i beztroska, na której jeśli Szwedzi się na coś napinają, to jedynie na wywołanie uśmiechu na twarzach słuchaczy. Oczywiście to się chwali, zwłaszcza biorąc pod uwagę okres, w jakim "Breakin' Point" się ukazuje - zamiast przeskakiwania z jednej stacji radiowej na kolejną, wystarczy włączyć tę płytę. Wrażenia będą podobne, chwytliwy numer goni tu kolejny, a atmosfera utrzymuje się na poziomie tytułu "Do-Si-Do".
W czym więc problem? W ciężarze gatunkowym albumu, który jest w tym wypadku znikomy. Dobre numery popowe co prawda zawsze są w cenie, ale te z "Breakin' Point" zdają się być akurat melodiami o wyjątkowo krótkim terminie ważności. I też, przez wrażenie stylistycznej monotonii, zjadającymi siebie nawzajem. OK, puścimy je sobie latem - raz, może dwa, zamiast Abby, zamiast a-ha - ale czy kiedykolwiek jeszcze do nich wrócimy? Śmiem wątpić. PBJ nagrywali już lepsze numery, byli w nich też bardziej przekonujący.
Jeśli więc już sięgać po szwedzki indie pop, to najlepiej ten z "Writer's Block" sprzed dekady, na którym słabe momenty były zdecydowanie w defensywie. Od jego wydania, trio wciąż nie może przeskoczyć samych siebie i jak na trzech ostatnich, przeciętnych krążkach, tak i na tym, nie może wykrzesać z siebie wiele więcej poza zachętą do mało ambitnej i niezobowiązującej zabawy.
A choćby przywołanym wyżej albumem z 2006 roku, a także kilkoma wcześniejszymi singlami, dawali nadzieję, że ta rozrywka może (i potrafi) być bardziej ambitna. A może to tylko ja byłem taki "Pretty dumb, pretty lame", skoro im uwierzyłem?
Peter Bjorn & John "Breakin' Point", PBJ Musik
4/10