Recenzja Paluch "10/29": Blisko środka tarczy

Krzysztof Nowak

Dziesiąty solowy album Palucha nie zaskakuje, ale za to potwierdza, że poznański raper czuje newschoolowy rap, jak prawie nikt w naszym kraju. Jeśli komuś nie potrzeba wolty stylistycznej, to właśnie reprezentantowi Biura Ochrony Rapu.

Okładka płyty Paluch "10/29"
Okładka płyty Paluch "10/29" 

Od 2012 roku Paluch zgarnął trzy złote płyty i zawiesił na ścianie podwójną platynę. Co tu dużo mówić - mamy do czynienia z jednym z najpopularniejszych raperów w kraju i nic nie wskazuje na to, by koniunktura miała przeżyć załamanie. Poznański artysta parę ładnych lat udowadnia, że jest wyrazistym, świadomym swoich zalet nawijaczem, który nie musi wiele zmieniać w swojej muzyce. Jest wprost stworzona do lepszej części polskiego mainstreamu. Udowadnia to także kolejny legal - "10/29".

Osiemnaście utworów to bardzo dużo. Istniała więc obawa, że główna myśl zagubi się pośród bitów, a dobrych linijek może zabraknąć, tym bardziej gdy raper wydaje płyty niemal rok w rok. Tu jednak pułapki udało się ominąć, a całość robi wrażenie albumu spójnego i wprost wynikającego z doświadczeń muzycznych poznaniaka. "10/29" rozkręca się jednak z wolna - po pojawieniu się matowych klawiszy w otwierającym krążek "Po właściwej stronie", Paluch nie wchodzi z szarżą. Jest spokojny i melodyjny, podobnie jak podkład, który ujmuje przestrzennością. Dopiero od drugiego kawałka wszystko wraca do normy. Naturalny vibe nawijek zostaje złączony w jedno z rwanym, niepokornym głosem, a liryka zaczyna obracać się wokół spraw mniejszych i większych. "Nerwy Stres (market love)" to cudownie przyziemny, nośny storytelling z łatwym i wpadającym w ucho refrenem. Powinien być prezentowany młodziakom udziwniającym na siłę swoje kompozycje. Wydaje się, że podobnie myśli gospodarz, ponieważ serwuje ironiczne "Co na to Paluch?", w którym obrywają... Nie, nie obrywają, tylko dostają piekielnie mocnego dzwona wszyscy nawijacze, którzy mają mleko pod nosem, a wożą się, jakby zgarnęli już parę diamentów i diamentowych płyt.

Celowanie w innych artystów i przekazywanie treści autobiograficznych to jednak nie jedyne, co ma do zaoferowania szef B.O.R. "Pierwszy świat" to bardziej zaangażowana i uniwersalizująca kontynuacja "Prostych przyjemności" Pelsona, tyle że przeniesiona w nowe realia. Kolejny raz daje o sobie znać ucho do bitów, które już parę sezonów temu poniosło twórcę "10/29" do głównego nurtu. Wygląda na to, że nie zawodzi nigdy i nigdzie; cokolwiek autor chciałby rzucić w eter, dostanie takie podkłady, że zabrzmi to starannie. Trudno wyróżnić jednego producenta, więc skupię się na tych elementach, które zdecydowanie należy docenić. Jest ich bez liku - balladowość "W kawałkach", analog "Halo Ziemia", rozbujanie "Impulsu", amerykańskość "Maniaka", napastliwe clapy "Odpocznij", zręczne wkomponowanie cutów w nowoczesność "Czystego Złota"... Nade wszystko zaś aura profesjonalizmu, która nie rozpływa się w powietrzu nawet wtedy, gdy "Zostało w nas" atakuje mocno już zgranymi dźwiękami, a zwrotki gości nie są tak mocne, jak na papierze (choć sam pomysł z zaproszeniem raperów z różnych krajów wypada pochwalić).

Po takim albumie impreza jubileuszowa jest w pełni zasłużona. Czuję w kościach, że za dziesięć lat będzie hucznie obchodzone pokonanie kolejnego pułapu w ilości solówek, a jakość nadal nie spadnie. Na tego gościa można stawiać w ciemno.

Paluch "10/29", B.O.R. Records

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas