Recenzja Meek Mill "Championships": Więzienie zmienia rapera
Po wszystkich problemach typowego rapera, Meek Mill postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Nagrał najlepszą płytę w karierze, zaprosił wielkich gości (dosłownie i w przenośni), wybrał bity warte miliony dolarów. Pytanie tylko, co nie wyszło?
Okładka nowego longplaya raczej nie zachęca. Wygląda jak cover podrzędnego mixtape'u drugoligowego, podziemnego rapera, który marzy o wielkiej karierze. Na szczęście z płytami jest trochę jak z książkami i pominięcie "Championships" byłoby błędem. Album przynosi sporo frajdy w mainstreamowym hiphopowym świecie i po raz kolejny udowadnia, że Meek Mill jest jednym z tych, którzy nie do końca potrafią wykorzystać swój wielki talent.
O raperze z Filadelfii można pisać całkiem sporo i to nie tylko w kontekście jego ostatnich problemów i wypowiedzi. Warto skupić się na pozytywnym wydźwięku, jednak wśród wszystkich zalet, pojawi się jeden, podstawowy zarzut. Nigdy nie nagrał płyty na miarę swojego potencjału, kompletnej, a przecież nie będziemy brali pod uwagę wydanej kilka miesięcy temu EP-ki "Legends of the Summer EP". Czwarty longplay też niczego nie zmienia, chociaż jest tu zdecydowanie więcej przebłysków niż wcześniej.
"Championships" to zdecydowanie najlepszy i najrówniejszy materiał rapera. Album oferuje całkiem sporo: od wspaniałych bitów (przy klawiszach i samplerach są m.in. Bangladesh, Cardo, Don Cannon i Hit-Boy), o które powinny zabiegać niemalże wszyscy MC's stąpający po tej planecie, przez kilka gościnnych występów najgorętszych obecnie nazwisk, aż po gospodarza, który dwoi się i troi, żeby wszyscy byli zadowoleni. To w dobie przesłodzonego i głupkowatego "skrrrt" bardzo dużo, jednak każdy kolejny seans pozostawia niedosyt.
Sample z "In the Air Tonight" Philla Collinsa rozpoczynają ponad godzinną podróż przez świat przechwałek, pozdrowień dla ziomków, walki z systemem i oczywiście przyznaniem się do błędów. "Intro" jest zwyczajnie dobrym wstępem do maksymalnie przebojowej produkcji, którą konserwatyści spokojnie mogą sobie darować. Nawet pomimo kilku fajnych i ciekawych odniesień do klasyków, jak np. "What's Free" czerpiącym garściami z "What's Beef?" The Notoriousa B.I.G. i najbardziej "uniwersalnym" na płycie "Respect the Game", grającym na sentymentach przez znany sampel "A Garden of Peace" wykorzystany wcześniej w "Dead Presidents 2" Jaya-Z. Dodajmy do tego słodki feeling, chociażby w postaci tytułowego numeru i "Oodles O' Noodles Babies", przebojowość "Almost Slipped" i featuringi takich gwiazdorów, jak Hova, Rick Ross, Drake, Kodak Black, Cardi B i 21 Savage. Czego chcieć więcej? Właśnie, tutaj pojawia się największy problem. Meek Mill.
Raper trzyma formę przez całą rozciągłość płyty, całkowicie dominuje zaproszonych gości (sprawdźcie, jak w "Splash Warning" wypadają przy nimi Young Thug i Future), jednak wersy pozostawiają spory niedosyt. W materiale brakuje iskry, który powinna rozpalić fanów nie tylko samego rapera, ale i... rapu. Nie tylko tego głównego nurtu, bo gospodarz najczęściej płynie tak, jakby zatrzymał się (i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu!) w 2010 roku i niezbyt interesują go trendy, mimo że takie "100 Summers" spokojnie mogłoby zasilić dyskografię wspomnianego wcześniej Future'a. Pod tym względem wygrywa - nikogo nie kopiuje, nie ściga się na debilne wersy, ale zapomina, że liczą się też pojedyncze linijki. A tych zwyczajnie tutaj brakuje, tak jak kilku przebłysków, które mogłyby podwyższyć ocenę końcową o co najmniej jeden punkt.
Jedna poważna wada nie dyskwalifikuje całego krążka, aczkolwiek mocno wpływa na jego odbiór. A szkoda, bo "Championships" jest niezłym materiałem, spowiedzią człowieka, który rozpoczyna wszystko od nowa. To trochę mało i mimo, że kilka dni temu Meek Mill zapowiedział kolejny projekt w tym roku (sic!), to ciężko nie odnieść wrażenia, że poziomu tej płyty już nigdy nie przeskoczy.
Meek Mill "Championships", Atlantic
6/10