Recenzja Marysia Starosta "Ślubu nie będzie": Rozstanie w temperaturze pokojowej

Ślubu nie było, arcydzieła płytowego nie ma, jest za to pop, który wywołuje emocje. I który pozwala producentom być sobą.

Marysia Starosta na okładce płyty "Ślubu nie będzie"
Marysia Starosta na okładce płyty "Ślubu nie będzie" 

Nikt - zapewne łącznie z samą zainteresowaną - nie będzie kłócić się o to, że Marysia Starosta to wokalistka wybitna. Ale z drugiej strony czas, gdy rozpiętość oktaw przekładała się z automatu na uznanie dla artystki, era tych tłukących szklanki vibrato i piosenek pisanych z uwzględnieniem miejsca na "ryknięcie", minął, być może bezpowrotnie. Teraz trzeba zachować minimum warsztatowej przyzwoitości - chyba, że jesteś raperem na autotune'ie, bo wtedy nawet to możesz między bajki włożyć; należy dobrze dobrać producenta, a przede wszystkim mieć historię, która za tobą stoi. I Marysia te kryteria spełnia.

Artystka przeszła przez to, co niejednokrotnie zamienia Marysie w Marie - związek bez szczęśliwego zakończenia. To sytuacja, która nie jest godna pozazdroszczenia, za to jest twórcza. Pozostawia z wieloma pytaniami, napełnia chęcią wyrzucenia z siebie pewnych emocji. Te na krążku są wszechobecne i ewoluują. Kto był w podobnej sytuacji wie, że w pewnym momencie rozmawiać nie ma się w ochoty ogóle, pewne rzeczy wypiera, potem drapie rany, próbuje racjonalizować, wreszcie przychodzi potrzeba samotności, zobojętnienie, rozpaczliwa chęć powrotu w pierwszej gorszej chwili, dołująca bezsilność, targające sprzeczne uczucia.

Ta anatomia rozpadu wydaje się autentyczna. Dlatego "Ślubu nie będzie" jak złapie, to trzyma. Przynajmniej przez pierwszych dziewięć trafionych numerów. Od "Przezimowania" aranże kosmicznieją, piosenki się ciut rozłażą, melodie tracą zaraźliwość. Jak kawałków nie ma, to żadne efekty i pogłosy nie pomogą, a co gorsza te wszystkie "nieżywe serca", "spłoszone zwierzęta" i "zimy ramiona" zaczynają kłuć w uszy pretensją. Wspomniane "Przezimowanie" przekracza jej granicę.

Ale skoro trzy czwarte płyty działa, to lepiej skupić się na tym. Duża w tym zasługa duetu producenckiego Sampler Orchestra. Na debiucie Starosta miała do dyspozycji mały all-star - Żaczek na basie, Ułan na perkusji, Korybalski na trąbce, Cichy na gitarze, Matheo za konsoletą i jeszcze Piotrowski grający na połowie instrumentów świata. I skończyło się płytą przedwczesną, obojętną, do której sama artystka najchętniej by nie wracała.

Marysia Starosta o różnicy między "Maryland" a "Ślubu nie będzie"TV Interia

Teraz jest dwóch typów stroniących od banału, uładzonego radiowego brzmienia, ze zdecydowanie alternatywną wrażliwością i muzyczną erudycją. Już w otwierającym "Hiatusie" ze stopą walącą jakby ktoś dobijał się do drzwi, szklistymi synthami i żałobnymi smykami na koniec, czuć kreatywność i pazur. Singlowe "Dlaczego" (dobry wybór) wjeżdża z organami, wyjeżdża z trąbami, niesie się z przesterowaną perkusją. Łoskocząco-charczący klubowy pop "Hibiskusa", zabawy poziomami głośności i skok od ascezy do rozlewającego się refrenu w "Spowalniaczach", to kilo ołowiu zrzucone w afektowanej, już zbyt aktorsko śpiewanej "Pozytywce" - wszystko to pozwala uciekać od klisz, szufladek, nudy.

Miło słyszeć jak panowie dobierają się do pokręteł w "Źrenicach", naśladując didżejski skrecz. Albo jak paroma pomysłami sprawiają, że "Nie" nie jest oczywistą balladą z gitarą akustyczną na pierwszym planie. Skoro ci właśnie goście udźwignęli tak osobliwą ideę, jak raperzy biorący się za Różewicza i z czegoś, co nie miało prawa się udać zrobili kandydata do płyty roku, to znaczy, że są prawdziwymi magikami.

Marysia Starosta o emocjonalnym charakterze płyty "Ślubu nie będzie"TV Interia

Ogranie za pomocą krążka rozstania z Sokołem, z którym Marysia dzieliła życie i nagrała dwie bardzo dobrze przyjęte płyty przypomina małżeńskie rozliczenia państwa Carter, czyli Beyonce z Jayem-Z. Staroście brak wigoru Bey, rozwalającej w złości szyby samochodowe - brak go w tekstach, w śpiewaniu. Ciśnienie rośnie, gdy dziewczyna wyznaje dobitniej, że nie jest niczemu winna, ale już taka "Sama"  - przy całym szacunku - mogłaby być piosenką Ani Dąbrowskiej. Lamenty i wyrzuty mogą mrozić, mogą palić, tu zbyt często mają temperaturę wyznania "Wiesz, zrobiłeś mi straszną przykrość".

Marysia Starosta o relacji z SokołemTV Interia

Mniej wokalnej wyrazistości zostawia miejsce na drapieżność producentów i tym kontrastem płyta trochę stoi, więcej pieprzu z pewnością by jednak nie zaszkodziło. Cóż, na tle konkurencji, castingowych odkryć z tekstami z generatorów i absolwentek wydziału jazzu z przesadnie literackim zadęciem, Starosta i tak jest postacią. Postacią z opowieścią. Więcej takiego popu pozwoliło by podebrać nieco publiki fanom innych gatunków.

Marysia Starosta "Ślubu nie będzie", Universal Music

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas