Recenzja Maria Peszek "Karabin": Krew na ulicach
Tomek Doksa
Nie jest łatwo żyć w tak nienawistnych czasach, ale z drugiej strony - gdyby nie one, Maria Peszek nie nagrałaby dzisiaj tak mocnej płyty.
Słowa mogą więcej niż naboje, piosenkami można walczyć z rzeczywistością, która jest zbyt brutalna - komentarz, jaki Maria Peszek dopisała do premiery singlowego nagrania "Polska A B C i D" wiele wyjaśnia, o czym jest jej "Karabin". Tak jak jednak ona sama śpiewa w tym utworze, by nie oceniać książki po okładce, tak nikt nie powinien mierzyć tego albumu z perspektywy jednego nagrania, a już szczególnie przez pryzmat jej wcześniejszych dokonań.
Co prawda starzy fani będą jej dzisiejszą postawą zachwyceni, bo Peszek - mimo że chce wychodzić na ulice, by zamiast przemocy i ścierania się z wrogimi frakcjami krzyczeć o miłości - nową płytą wali między oczy, a ci kochają ją przecież za to najmocniej, ale bardziej od nich po ten krążek powinni sięgnąć ci, którym dotąd z wokalistką nie było po drodze.
Bo nawet jeśli komuś przeszkadza jej autobiograficzna dosadność (a jest tu kilka zapadających w pamięć momentów, jak "Gwiazda" z rozbrajającym tekstem: "Co ze mnie za gwiazda / Chyba że Dawida", albo "Ej Maria"), to "Karabin" jest przede wszystkim płytą nie tyle o jego autorce, ile o Polsce i jej narodowej kondycji, oraz o współczesnym świecie i jego mieszkańcach. Nienawistnych, podzielonych, mających innych ludzi za nic (najmocniejsze na płycie w warstwie lirycznej "Krew na ulicach" oraz "Modern Holokaust").
Choćby dla tej jej oceny współczesności warto się nad albumem pochylić, bo wielokrotnie Peszek trafia w sedno sprawy. Czasem nieświadomie - jak w "Elektryku", który choć pisany był dużo wcześniej świetnie odpowiada na ostatnie polityczne zawirowania wokół prezydenta Wałęsy (słucham radia i jak się okazuje, nikt mimo że mógł na gorąco, nie zareagował na to lepiej) - czasem z premedytacją, rzucając światło na problemy niekoniecznie zajmujące nagłówki najpoczytniejszych gazet ("Samotny tata").
Można co prawda się czepiać, że to płyta bardziej słów niż wokali, bo w głowie zostają sentencje, a nie refreny, ale nie ma też się co oszukiwać - Maria nie stała się na "Karabinie" wokalistką pierwszego formatu. Co innego natomiast zasługuje jeszcze na uwagę: podkłady Foxa, które mimo że przepadają pod ciężkim tekstami Peszek, to jednak tam są - fajne, taneczne, tworzące ciekawy kontrast do najczęściej bolesnych spostrzeżeń autorki.
"Marzyłabym, żeby te piosenki dodawały siły w tych niespokojnych czasach. Żeby dzięki nim ludzie mniej się bali. Bo strach i wolność to wykluczające się słowa" - Maria pisała niedawno do słuchaczy. Ale będzie ciężko. Bo tak jak dzisiejsza rzeczywistość potrafi zaleźć człowiekowi za skórę, tak samo rzecz się ma z tym albumem - przesłanie może mieć koniec końców optymistyczne, ale zanim do niego dojdziemy, niejednokrotnie przyjdzie nam przekląć pod nosem. Bo może i miło byłoby wyjść z domu, żeby nawoływać do miłości, ale jak to zrobić, kiedy krew się leje na ulicach? Po spotkaniu z "Karabinem" każdy musi sobie na to pytanie odpowiedzieć samodzielnie.
Maria Peszek "Karabin", Warner
7/10