Recenzja Łąki Łan "Syntonia": Koniki polne na kwasie

Kamil Downarowicz

Kiedy słyszysz, że ksywy Paprodziad, Megamotyl, Bonk, Poń Kolny, Cokictokloc i Jeżus Marian nie należą do mieszkańców youtube'owej "Grzybowej Krainy", ale do członków zespołu muzycznego o nazwie Łąki Łan, to z miejsca wiesz, że masz do czynienia z czymś zupełnie szalonym i nieprzewidywalnym. Zwłaszcza, kiedy do twoich uszu zaczynają docierać pokręcone funkowo-elektroniczne melodie, pochodzące jakby zupełnie z innej, barwnej i wiecznie balującej galaktyki.

Łąki Łan zapraszają do zabawy
Łąki Łan zapraszają do zabawy 

Był mniej więcej 2005 rok kiedy grupa znajomych muzyków postanowiła po wspólnych jam sessions przywdziać stroje gigantycznych owadów i w takim oto stanie zaprezentować się na profesjonalnej scenie jako Łąki Łan. Absurd? Jasne, że tak! I o to właśnie chodzi. Ekipa Paprodziada z miejsca skradła serca publiczności swoimi porywającymi koncertami, podczas których nawet największe ponuraki dawały się ponieść funkującym, tanecznym, radosnym rytmom. Członkowie zespołu swoje brzmienie określili jako "słowiańsko-międzygalaktyczne" i wbrew pozorom jest to idealne nazewnictwo, bowiem tej niekonwencjonalnej mieszanki funku, disco, punka, rocka i popu nie sposób scharakteryzować prostymi słowami.

Nasze ekscentryczne owady w czasie trwającej ponad dekadę kariery zdążyły wydać trzy albumy, zyskały spore grono oddanych fanów i wystąpiły na największych polskich festiwalach, m.in. Open’erze, Coke Live Music czy Przystanku Woodstock. Udało im się także - co wciąż jest na naszym rodzimym podwórku sporą rzadkością - grywać za granicą, np. na Tbilisi Open Air Alter/Vision, Montreux Jazz Festival. Czyli pełen sukces. Najnowszy album zespołu, "Syntonia" to dla nich kolejny odważny krok naprzód.

Na płytę trafiło dziewięć utworów, wśród których znajdziemy zarówno charakterystyczne dla grupy szalone wygibasy muzyczne, jak i kompozycje bardziej zwarte (spokojniejsze?), wykraczające nieco poza obszar, na którym Łąki Łan poruszały się do tej pory. Najbardziej słychać to w utworze tytułowym, gdzie kwaśne psychodeliczne bity rodem z późnych płyt The Flaming Lips zderzają się z zadumanym electro-popem.

Sporym zaskoczeniem jest też delikatny i zwiewny z początku "To Remember", który w połowie przeistacza się w drum'n'bassowego parkietowego demona. Słuchając z kolei powolnego, dusznego i psychodelicznego "Sarabandy", możemy poczuć się jak w którymś z filmów Lyncha. Gdyby nie rapowany wokal, bez problemu uwierzyłbym, że to nowa rzecz Angelo Badalamentiego.

Ale zespół robi też oczywiście to, z czego znamy go najlepiej, czyli zaprasza na intergalaktyczną imprezę. "To Bee" to bezlitosny atak basu łagodzony rozmytymi klawiszami w refrenie, singlowe "Pola Ar" ze swoją potężną dawką syntezatorów i tanecznej rytmiki powinien stać się obowiązkową pozycją na sylwestrowych domówkach (polecam zwłaszcza usłyszeć wersję na żywo tego utworu, która jest jeszcze bardziej energetyczna). Bardzo fajnie sprawdza się także funkujący na pełnym wypasie "Mucha nie siada". Ważną częścią twórczości grupy są odrealniane i pozornie nie mające sensu teksty Paprodziada. Tutaj jednak schodzą one na dalszy plan, wypychając przed siebie sekcję rytmiczną, ale w niczym to zupełnie nie przeszkadza. Pole do interpretacji tego, o czym śpiewa kolorowo ubrany Pan z brodą jest nadal bardzo szerokie.

Fani Łąki Łan powinni być zadowoleni. Otrzymali 50 minut pełnowartościowej muzyki, w której odnajdą zarówno zespół, który kiedyś pokochali, jak i taki, który jest ciągle otwarty na nowe brzmienia i nie spoczywa na laurach. To już wiecie jaką płytę możecie spokojnie kupić na Mikołaja komuś bliskiemu. Reklamacji z pewnością nie otrzymacie.

Łąki Łan "Syntonia", Warner Music Polska

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas