Recenzja Kehlani "SweetSexySavage": Gdzie ten pazur?
Iśka Marchwica
Zarówno swój drugi mixtape "You Should Be Here", jak debiutancką płytę "SweetSexySavage", Kehlani zaczyna od rymowanego, mówionego wstępu. Z jej głosu aż kapie ciemna, lepka złość, sarkazm i pewność siebie. I wydaje się, że w tych recytacjach Kehlani zawiera więcej emocji i prawdziwych uczuć, niż w całej swojej muzyce. Czyżby młoda "nadzieja r'n'b" bała się cierpkich nut i odkrycia swojego prawdziwego ja jeszcze przed osiągnięciem pełnoprawnego sukcesu? Cóż, trzymając się tak bezpiecznych rejonów gatunku, jaki do znudzenia serwuje nam na "Sweet...", Kehlani może tam w ogóle nie dotrzeć.
Określenia takie, jak "nadzieja...", "nowa księżniczka...", "wschodząca gwiazda..." zawsze wzbudzają moją podejrzliwość. Bo skoro artystka jest młoda i jeszcze nikomu nie znana, to kto ją ukoronował, za co i dlaczego? Król popu był jeden i koronował się samoistnie ciężką pracą, świetną muzyką i wieloletnią karierą na najwyższym szczeblu. Co więc można powiedzieć o debiutującej Kehlani, którą świat (a właściwie mały procent Ameryki, fascynujący się jeszcze programem "America's Got Talent") poznał dzięki występie w telewizji z grupą PopLyfe (też osiągającą zawrotny sukces, nieprawdaż?). Jeden z jurorów talent show miał powiedzieć Kehani, że ma za duży talent, żeby marnować się w grupie.
Dwudziestolatka posłuchała i zaczęła solową karierę. Jej życiorys absolutnie sprzyja solowym bojom - ojciec alkoholik, matka notoryczna więźniarka, do tego problemy ze sławnym chłopakiem i nieudana próba samobójcza. Po Kehlani można spodziewać się naprawdę dużo i to, że wokalistka i autorka swoich piosenek ma dużo do powiedzenia słychać w wybranych utworach na "SweetSexySavage" i we wszystkich recytowanych fragmentach. Niestety - te szczere i dobre momenty przykrywa może nijakości wylewające się z albumu.
"SweetSexySavage" brakuje nie tyle pomysłu, co własnego głosu. Nieśmiało przebija się dopiero od połowy płyty, bo po zaostrzeniu apetytu wyrazistym i pełnym jadu "Intro", Kehlani trzyma się spokojnych wód bezwyrazowego i jednostajnego r'n'b. Sytuacji nie ratują ani promujące płytę "CRZY", ani lansowane na przebój "Personal" (Kehlani śpiewa, żeby nie brać tego do siebie i faktycznie ciężko brać do siebie coś, co nie ma kolorów).
W tym samym rytmie i stylistyce utrzymane jest też singlowe "Advice", w którym Kehlani wciąż niestety posługuje się swoim najbardziej pastelowym rejestrem głosu, podpierając go jeszcze bardziej przezroczystymi chórkami. I chociaż utwory przeplatane są fragmentami mówionymi głosem ciemnym i zblazowanym, to Kehlani nie udało się osiągnąć efektu Beyonce z "Lemonade" - za tymi wtrętami nie dostajemy równie wyrazistej muzyki.
Sytuacja zaczyna zmieniać się przy wejściu "Escape" - utworu, który z powodzeniem mógłby towarzyszyć napisom końcowym dobrej komedii romantycznej. Jeśli jednak damy piosence szansę, usłyszymy solidny aranż i ciekawy rozwój kompozycji. Akustyczna gitara na początku i jazzujący fortepian nadają piosence szczerego charakteru, a przy okazji wprowadzają nieco "brudu" i harmonicznego niepokoju. Kehlani też wreszcie odważyła się na pokazanie walorów głosowych, wchodząc na ambitne wokalizy. Następujące po tym romantycznym i ciekawym wyznaniu "Too Much" z zadziornym, mówionym wstępem to już zupełnie nowa jakość. Mięsisty bas, złamany rytm i przede wszystkim - Kehlani, która emocje przekazuje różnymi rejestrami i tembrem głosu.
Spośród kończących album utworów warto wyróżnić jeszcze delikatne "Hold Me by the Heart" - gitarze akustycznej towarzyszą tu smyczki, a głosy wokalne przeplatają się z finezją, tworząc przepiękną tkankę. Pięknie też prezentuje się soulujące "Thank You" ze wzruszającym wstępem małego Charliego, który wylicza za co jest wdzięczny. Ten uczuciowy, przepełniony wdzięcznością i miłością charakter piosenki dodatkowo podnosi chór gospel, który nadaje utworowi szerszego brzmienia. Takiej Kehlani chciałoby się słyszeć w przyszłości więcej.
Debiut Kehlani jest nierówny i przede wszystkim - brakuje mu konkretu. Chociaż kilka utworów wzbudza nadzieję i zaostrza apetyt, to ciężko mi w autorskich kompozycjach Kehlani znaleźć "to coś". Artystka niewątpliwie inspiruje się najlepszymi, jak Beyonce, TLC, czy Lauryn Hill, której wizerunek wokalistka ma wytatuowany na przedramieniu. Brakuje jej jeszcze jednak tego wewnętrznego pazura. Zadziorności, która mówi "jestem pewna siebie, to jest moja muzyka i jak się nie podoba, to... trudno". Zamykające album "Gangsta" - mroczne, pulsujące, a jednocześnie niezwykle zmysłowe i kobiece pokazuje, że wokalistka ma muzyczne wyczucie i chęć na więcej. Nic zresztą dziwnego, że tym właśnie utworem Kehlani wybiła się w soundtracku do filmu "Legion samobójców". Oby miała jeszcze szansę pokazać się z tej właśnie strony.
Kehlani "SweetSexySavage", Warner Music Poland
5/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***