Recenzja Jean-Michel Jarre "Equinoxe Infinity": O 40 lat za późno

Ulubieniec podstarzałych audiofili wrócił z nową płytą. "Equinoxe Infinity" stara się dorównać na kilku polach słynnemu poprzednikowi, ale od starań do realizacji celu droga jest naprawdę długa i wyboista.

Okładka płyty "Equinoxe Infinity" Jean-Michela Jarre'a
Okładka płyty "Equinoxe Infinity" Jean-Michela Jarre'a 

Jean-Michel Jarre był jedną z tych postaci, które w latach 70. na dobre wprowadziły elektronikę na salony i spopularyzowały szeroko pojętą muzykę elektroniczną. Francuz nie stawiał na piosenkowe formy - bardziej interesowały go rozbudowane i wielowątkowe kompozycje, co paradoksalnie nie przeszkodziło w osiągnięciu komercyjnego sukcesu. Proste, chłodne, niekiedy z przydługimi syntezatorowymi pasażami utwory podbiły serca słuchaczy i stały się wyznacznikiem idealnego brzmienia dla posiadaczy najdroższych zestawów audio.

Oczywiście daleko mu do innowacyjności Briana Eno i Kraftwerk, przebojowości Giorgio Morodera i Mike'a Oldfielda oraz oszczędności Klausa Schulze, ale swoje miejsce w historii ma. Jego "Oxygène" i "Equinoxe" położyły podwaliny pod new age, chill out i wiele innych podgatunków. Udowodniły również, że nowe instrumenty dają wiele nieodkrytych wcześniej możliwości. Można by było jeszcze długo o tym opowiadać, zarówno o nim samym, jak i innych ważnych osobistościach, ale trzeba wsiąść do kapsuły czasu i na chwilę odlecieć. Od razu zaznaczę - niepotrzebnie i z bardzo słabym skutkiem.

"Equinoxe Infinity" to sequel wydanego 40 lat temu "Equinoxe". To nie pierwszy tego typu zabieg w długiej karierze Jean-Michel Jarre'a - po kilkudziesięciu latach swojego następcy doczekał się także "Oxygène". Nowy album to 10 utworów, które w prostej linii nawiązują do starych utworów, czasami aż za bardzo. Banalne "The Opening (Movement 8)" i "Robots Don't Cry (Movement 3)" zbyt mocno przypominają znacznie starsze produkcje. I nie tylko one, bo prób grania na sentymentach jest tutaj zdecydowanie za dużo i zewsząd wylewający się archaizm niczemu dobremu nie służy.

Odświeżanie formuły i marketingowe sztuczki też nie są Jarre'owi obce. Według szumnych zapowiedzi album inspirowany jest relacją między ludźmi a nową technologią. Konfrontacją człowieka ze sztuczną inteligencją, walką z maszynami i postępem technologicznym, które zabijają pierwiastek człowieczeństwa. "Equinoxe Infinity" na papierze i w PR-owej gadce wygląda nieźle, gorzej z realizacją, bo w tych czasach nie da się poważnie traktować takich kompozycji, jak "All That You Leave Behind (Movement 4)".

Komicznie są utwory, kiedy Francuz stara się zaimplementować trochę współczesności. "Infinity (Movement 6)" brzmi niczym jeden z odrzutów z sesji nagraniowych... Davida Guetty. Ciężko to sobie wyobrazić, a dodatkowo karykaturalnie wyszły wokalne sample w "If the Wind Could Speak (Movement 5)". Niepotrzebne, psujące obraz dalekiej od ideału całości.

Jedna rzecz za to się udała. W tym roku nikt tak dobrze nie przeniósł słuchacza w czasie. Z drugiej strony, jak jest się fanem dawnych płyt Jarre'a, to nie ma sensu psuć sobie dnia z "Equinoxe Infinity". Próba grania na sentymentach to zdecydowanie za mało, a kilka udanych fragmentów to tylko i aż kalka samego siebie.

Jean-Michel Jarre "Equinoxe Infinity", Sony Music

3/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas