Reklama

Recenzja Halestorm "Into The Wild Life": Z rockowego zwierzęcia w popowego golema

Od początku roku wszystkie cztery single z "Into The Wild Life" zanotowały w sieci dobre trzy miliony odsłon. Któregoś z nich na swojej playliście nie ma chyba tylko Radio Maryja. Spijanie śmietanki po zdobyciu Grammy 2013 trwa w najlepsze. Szkoda tylko, że to już nie ten sam zespół.

Od początku roku wszystkie cztery single z "Into The Wild Life" zanotowały w sieci dobre trzy miliony odsłon. Któregoś z nich na swojej playliście nie ma chyba tylko Radio Maryja. Spijanie śmietanki po zdobyciu Grammy 2013 trwa w najlepsze. Szkoda tylko, że to już nie ten sam zespół.
Halestorm to już nie ten sam zespół /

Słuchając trzeciej płyty formacji "najgorętszej hardrockowej dziewczyny" Elizabeth "Lzzy" Hale oraz jej brata Arejaya (perkusja), nie sposób oprzeć się wrażeniu, że padli oni, jak wielu przed nimi, ofiarami własnego sukcesu. Zamiast ognia w cylindrach, para w gwizdek. Tym, którzy z uporem godnym lepszej sprawy postanowią jednak doszukać się na "Into The Wild Life" obezwładniających power chordów na miarę "It's Not You" i "I Get Off" z debiutanckiej płyty sprzed sześciu lat, czy czegokolwiek równie szybkiego w riffach, jak "Love Bites (So I Do)" z poprzedniego longplaya "The Strange Case Of..." (2012 r.), od razu mówię - łatwo nie będzie. A jeśli dodatkowo przypomnimy sobie, że ostatni z tych utworów dał kwartetowi z Pensylwanii nagrodę Grammy (w pokonanym polu zostawili Anthrax, Iron Maiden, Lamb Of God, Megadeth i Marylin Mansona), robi się jakoś dziwnie.

Reklama

O ile bowiem singlowe "Apocalyptic", "I Am The Fire" i "Amen" to w gruncie rzeczy porządny hard rock z radiowym potencjałem do zapełniania stadionów, o tyle otwierający płytę, upstrzony elektroniką "Scream" przypomina raczej niemrawą odpowiedź na "The Beautiful People" Marylin Mansona (lub co drugi kawałek In This Moment). W okrojonym departamencie cięższych riffów zadecydowanie najlepiej wypada "Mayhem" - numer, w którym wreszcie pojawia się odpowiednia, całkiem punkowa szybkość i rockowa żywiołowość rodem z najbardziej dynamicznych dokonań Velvet Revolver. Kompozycji pomaga też fajny breakdown z solowymi popisami gitarzysty Joe Hottingera z arsenału Zakka Wylde'a. Zmuszającym do ruchu, rozbujanym riffem wzbogacono również "Sick Individual", ale czy jest to jakość wyróżniająca Halestorm na tle peletonu z udziałem The Pretty Reckless, Crucified Barbara czy innego Flyleaf - nie sądzę.

Cóż jednak z tego, skoro już po chwili nadciąga cała kawalkada mdłych ballad w postaci melancholijnych wykwitów "New Modern Love", "The Reckoning", a zwłaszcza "Bad Girls World", przy którym twórczość Kelly Clarkson i Avril Lavigne wydaje się szczytem dojrzałości. Inkrustowana akustyczną gitarą, fortepianowa ballada "Dear Daughter" to z kolei klimaty tożsame Evanescence z chórkami jak u Haim i wieńczącą całość, rozmarzoną solówką pod Davida Gilmoura. I żeby była jasność: nie mam nic do ballad. Pod tym wszak warunkiem, że bezpretensjonalność przekazu bierze górę nad przyrodzoną im afektacją, jak dzieje się to we wzruszającym "What Sober Couldn't Say". Czyli można!

Wyraźnie akcentowany gitarowy motyw wraz z chóralnym "Na na nananana" w "Gonna Get Mine" to ostatni mocniejszy akcent "Into The Wild Life", sęk w tym, że jest to zarazem ostateczny dowód na prawdziwość teorii inż. Mamonia. Gdzie ja to już słyszałem? Queen, Europe, a może Sick Puppies?!

Jest tu też chwila na zagranego ze swadą, rasowego blues / southern rocka w podstępnie zatytułowanym "I Like It Heavy", w którego końcowym fragmencie Lzzy śpiewa a capella w stylu na pograniczu gospel i country, całość zaś wyraźnie kojarzy się z tym, czym w ostatnich latach para się Kid Rock. W podobnie bluesowo-rockowym sosie, choć w bardziej ascetycznym wydaniu spod znaku The Black Keys, porusza się bonusowy "Jump The Gun", a "Unapologetic", drugi z dodatkowych numerów to, a jakże!, kolejna ballada.

Nie wiem, jak duży wpływ miał Jay Joyce, który po dwóch wcześniejszych albumach zastąpił w roli producenta Howarda Bensona, na usta ciśnie się jednak wyświechtana maksyma o nie zmienianiu zwycięskiej drużyny. Bo choć świetny głos Lzzy Hale i zdolność do komponowania radiowych przebojów pozostały bez zmian, uczynienie z pełnokrwistego hardrockowego zwierzęcia czegoś na kształt popowego golema budzi zrozumiałe rozgoryczenie. Biorąc pod uwagę aspekt komercyjny, obawiam się, że opamiętanie może już nie nadejść. Obym się mylił.

Halestorm "Into The Wild Life", Warner

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Halestorm | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy