Recenzja Gimpson "Niepowstrzymany": Lepiej wcale niż za wcześnie

"Niepowstrzymany" to mógł być dobry album, naprawdę. Wystarczyłoby tylko, że Gimpson nabrałby nieco pokory, dojrzał, dałby sobie kilka lat na wyrobienie stabilnego flow, skupiłby się przy pisaniu tekstów, a do tego zupełnie zrezygnowałby z pomocy swoich producentów. A że gronu wyznawców wystarcza to, z czym mamy aktualnie do czynienia – no cóż…

Okładka płyty "Niepowstrzymany" Gimpsona
Okładka płyty "Niepowstrzymany" Gimpsona 

Kiedy rok temu DJ Remo, szef wytwórni My Music, wypuścił EDM-owe "Bombsite A" z gościnnym udziałem rapującego Gimpsona i śpiewającej Mamiko, trudno było dziwić mieszanym opiniom. Zaangażowanie do nagrania utworu youtuberów jest jak najbardziej zrozumiałe z marketingowego punktu widzenia i tak też należy odbierać sukces numeru. Gorzej, że Gimpson vel Gimper okazał się raperem zwyczajnie słabym, a partię Mamiko przed tragedią uratował wyłącznie odpowiednio dokręcony auto-tune. "Bombsite A" zostało dołączone do "Niepowstrzymanego" jako bonus track, ale zupełnie nie oddaje charakteru krążka. Drugi solowy album Gimpsona, po wydanym własnym sumptem "Jeden" - z kilkoma wyjątkami - kręci się bowiem w większości wokół 90 uderzeń na minutę. I to wbrew temu, co możecie wyczytać w informacji prasowej, mówiącej o agresywnej, szybkiej muzyce.

Jak opisać rapowanie Gimpsona? To bardzo niestabilne, sypiące się flow, które wymaga co najmniej kilku lat szlifu. Zdarzają się momenty, w których raper przerywa wers w połowie, wyraźnie speszony brakiem słowa albo przytłoczony tempem nadanym przez bit. W związku z tym Gimpson próbuje wielu sztuczek, by zatuszować swoje niedostatki. Mamy więc przeciągnięcia, przestawianie akcentów, ósemkowe przyspieszanie czy wpompowanie adrenaliny w nawijkę, owocujące agresywną chrypką. Nigdy zaś nie otrzymujemy w nawijce pełnej płynności, adekwatnej do pewności siebie, o jakiej chce nas zapewnić raper w swoich tekstach. Nawet, gdy dobrze rokuje jak w wejściu do "Innej drogi" to z czasem cała dynamika opada. Czasami jest wręcz dyskwalifikujący, jak w "Oddechu", kiedy zaczyna przyspieszać albo w "940417", w którym więcej mamy do czynienia z dukaniem niż rapowaniem. A i tak pod względem flow Gimpson wypada o wiele lepiej niż jego koledzy z Verby. Na szczęście nie zdecydowali się tu na żaden udział wokalny - niestety: w znacznej mierze to płocki zespół podpisany jest odpowiedzialny za warstwę muzyczną. I to był chyba największy błąd, jaki mógł popełnić Gimpson.

Gimpson czyli znany youtuber GimperTomasz UrbanekEast News

Poprosić Verbę o wyprodukowanie podkładu pod braggowy banger, to jak rozkazanie psu rasy white terrier, aby zagryzł człowieka. Poprosić Verbę o wyprodukowanie dziewięciu numerów (licząc bonus track) to już artystyczne samobójstwo. Szczególnie, że wyraźnie słychać, iż Bartłomiej Kielar nie czuje rapowych klimatów. Bity pozbawione są brudu i głębi. "940417" brzmi jak próba odtworzenia bitów spod znaku Boot Camp Click - nieudana, bo zupełnie wykastrowana z groove'u, charakterystycznego dla czarnego brzmienia. "Mój przyjaciel grubas 2" przypomina czasy, kiedy niedoświadczeni raperzy szukali bitów, wpisując w wyszukiwarce frazę "Hot Hip Hop Banger Instrumental". Okropne smyczki wyciągnięte ze słabej jakości syntezatora MIDI są zresztą dominantą w bitach Verby. Nawet gdy można dostrzec potencjał, coś nie zagra jak należy: bit w "Lirycznej chłoście" mógł być dobry, gdyby tylko wziął się za niego ktoś z odpowiednim wyczuciem. Wystarczyłoby posłuchać mających już dekadę "Manewrów" w wykonaniu Killaz Group, bo patent z fletem został wykorzystany tam o wiele lepiej i choć całość była bardziej minimalistyczna, potrafiła odpowiednio bujać.  

Jest jeden moment, z którego czołowy producent Gimpsona wyszedł obronną ręką. Oparte na 8-bitowych dźwiękach "Mój doom moją twierdzą" od strony muzycznej jest udane, choć można tu odwołać się do niemal dziesięcioletniego projektu Super Barrio Bros i pokazać, że da się to zrobić znacznie lepiej. Nie zmienia to faktu, że resztą produkcji podpisanych nazwą płockiej grupy, udowodniono po raz kolejny, że przy nazwie Verba nie należy spodziewać się wysokiej jakości doznań muzycznych.

Pozostali beatmakerzy nie spisali się lepiej. Johnny Beats rzucił płasko wybrzmiewający i słabo zaaranżowany bit, oparty na irytującym leadzie i ledwo wybrzmiewających bębnach, co dziwi o tyle, że słynął wcześniej z produkcji o mocnej podbudowie ambientowej. EDM-owa, odtwórcza do bólu produkcja Kaktusa do tytułowego numeru pasuje do całego albumu jak pięść do nosa, ale będzie jednocześnie pocieszeniem dla wszystkich osób, które liczyły na więcej numerów w stylu "Bombsite A". Mixla ma storchowe klawisze i westcoastową piszczałę, ale zupełnie niepotrzebnie zostały one usunięte w tło na rzecz nisko prowadzonej partii fortepianu i smyczków kończących takt.

By jednak nie było aż tak dołująco, warto wspomnieć o elementach pozytywnych. Gościnna zwrotka DL-a we "Wk...ia mnie" pokazuje, że można na tych bitach płynąć z pewną lekkością, płynnością i bez poczucia, że werbel jest ograniczeniem - to najbardziej pozytywny moment całego krążka. Sylwia Przybysz w utworze "Dar" zdecydowała się w końcu na inną ekspresję niż w przypadku swoich pozostałych utworów i... jest to dobra prognoza na przyszłość. Tylko tyle i aż tyle. Jeżeli wyjdzie spod jarzma swoich producentów i natrafi na osobę, która odpowiednio ją nakieruje artystycznie, być może będzie miała szansę na zatuszowanie złego wrażenia po dotychczasowych albumach.

Nie można też powiedzieć, że Gimpson się w jakiś sposób nie stara. Raper urozmaica swoje teksty wielokrotnymi rymami, kombinuje, ma nawet jakieś koncepty ("Mój przyjaciel grubas 2", "Mój doom moją twierdzą"). Tylko rymy często wydają się do bólu wymuszone, momenty emocjonalne nie udzielają się słuchaczowi, a punchline'y nie gryzą już na kartce, co dopiero w trakcie ich wykonywania. Do tego dochodzi irytujące poczucie humoru, które wychodzi na jaw szczególnie podczas skitów. No chyba, że macie mniej niż 12 lat, śmieszy was samo wypowiadanie wulgaryzmów i uważaliście "Kontrawersję" Gorzkiego za dobry album.

Naczelny problem tkwi oczywiście w niedostatkach warsztatowych czy to gospodarza, czy też osób, które zaangażowane były w nagrywanie albumu. Krótko mówiąc: "Niepowstrzymany" z założenia już nie miał prawa się udać. To album, który zostałby wybaczony tkwiącemu głęboko w podziemiu amatorowi, ale nie facetowi, wydającemu legal. Zgaduję, że wyznawcom Gimpera wystawiona przeze mnie ocena w żaden sposób nie przeszkodzi w zakupie krążka. Uwierzcie mi jednak, że w tym roku w polskim rapie można było trafić na multum co najmniej dobrych albumów i ani "Niepowstrzymany" ani "Ciężki gnój" Gangu Albanii nie są jednym z nich. Zdecydowanie chętniej niż do Gimpsona wrócę do EP-ek Jimsona. Bo widzicie: czasami bywa tak, że niewielka różnica w pseudonimie może oznaczać sporą różnicę w jakości.

Gimpson, "Niepowstrzymany", My Music

2/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas