​Recenzja Drekoty "Lub Maszyna Dzika Trawa": Kobieca oszczędność

Drekoty, w przeciwieństwie do innych kobiet, bardzo lubią oszczędzać. Tak, chodzi o brzmienie.

Surowość i duża oszczędność w środkach dały 10 znakomitych piosenek
Surowość i duża oszczędność w środkach dały 10 znakomitych piosenek 

Tytuł i okładka początkowo nie zachęcają do sprawdzenia nowego materiału trzech sympatycznych pań. Gdyby jednak tak się stało, to byłby to duży błąd, wręcz nietakt, bo cała specyfika "Lub Maszyna Dzika Trawa" nakazuje szukać tutaj nie tylko ładnych, teoretycznie bardzo prostych piosenek z przeciętnymi tekstami, ale również twórczego chaosu i niepokoju, które okazują się być kluczowe.

Zasada ciągle jest taka sama - główne instrumentarium nie zostało zmienione, czyli perkusja i klawisze rządzą. Wszystko zostało nagrane na setkę, zaproszono kilku gości i... efekt przerósł oczekiwania. Surowość i duża oszczędność w środkach dały 10 znakomitych piosenek. Dość prostych kompozycji, które potrafią niejednokrotnie zaskoczyć i przenieść w niezbyt oczywiste rejony, które nie pozwalają jednoznacznie sklasyfikować tego dzieła.

Wszyscy powinni być zadowoleni - kobiety również potrafią grać jednocześnie z pazurem i gracją, a jak jest potrzeba, to i improwizacja nie jest obca. W psychodeliczny wir, mocno naznaczony bluesem, można dać się porwać już na samym początku. Obcowanie z otwierającym "Aaa 2" jest wyprawą w nieznane, która nie do końca chce zdradzić, co będzie się działo w pozostałej części. I to jest największa zaleta "Lub Maszyna Dzika Trawa" - słuchacz raz za razem jest zaskakiwany formą i piosenkami Oli Rzepki i Natalii Pikuły.

Bardzo oszczędny i niepokojący klawisz w "Nigdy" za chwilę skryje się za harfą Kasi Kolbowskiej, która poprowadzi całą kompozycję. Wpadający z wizytą i wnoszący sporo spokoju w "Jodze Strachu" trębacz Antoni Gralak znowu udowodni, że od lat nie ma sobie równych. Trafiające w yassowe rejony monstrualne "Liście" i "Spacer", to nie tylko doskonała gra, ale i postać Mikołaja Trzaski, który brzmi tak, jakby przed chwilą wrócił z pewnego legendarnego bydgoskiego klubu. Dzieje się tutaj naprawdę sporo, a i obowiązkowo trzeba wspomnieć o bardziej rozbudowanym, niemalże krautrockowym "Nic". Jest jednak wada, obok której nie można przejść obojętnie.

Żadna z kompozycji nie została ubarwiona tekstem, który jakościowo jest na podobnym poziomie. Lirycznie jest o wiele słabiej, i mimo że singlowy numer (i jednocześnie najlepszy na całej płycie) - "Troskliwy" - zdecydowanie wybija się ponad resztę, to sam trafia w dość przeciętny i niezbyt emocjonujący obszar. Czy to jednak aż taka wada, która nie pozwala się rozkoszować "Lub Maszyna Dzika Trawa"? Nie, bo materiał będący poza jakimikolwiek ramami gatunkowymi, jest jak... kobieta. Nieprzewidywalny. I w tym tkwi jego największa siła.

Drekoty "Lub Maszyna Dzika Trawa", Thin Man Records

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas