Recenzja Dimmu Borgir "Eonian": Diabeł mami słodyczami
Paweł Waliński
"Eonian" mogłoby służyć za elementarz dla młodych muzyków blackmetalowych. Elementarz jak i czego nie robić.
Zbijać bekę z pseudopiekielnych wyziewów Dimmu Borgir w 2018 roku jest równie łatwo, co czynić heheszki z pseudointeligentnych rymów duetu We-bo-nafajdam. Trochę jak z mokrym ręcznikiem ganiać po podwórku dziecko bez jednej nogi. Można. Łatwo. Ale po co? Z tym, że grupa z Oslo (plus nasz krajan, Daray) sama się o to prosi, bez cienia autokrytyki brnąc w swoje infantylne, przesłodzone produkcje, które tych mniej osłuchanych mogą oszukać, że oto drzemie w nich pierwiastek sztuki wysokiej, sygnalizowany nudnymi jak flaki z olejem i wszechobecnymi wstawkami symfonicznymi.
Owszem, trzynastolatkiem będąc, zasłuchiwałem się w świeżutko wydanym "Enthrone Darkness Triumphant", puszczając na repeacie "Entrance", które - z tymi słitaśnymi klawiszami - na dobrą sprawę mogłoby służyć jako ścieżka dźwiękowa do reklamy Chupa-chups. Ale gdy wąs zaczął sypać się gęściej, czy raczej zaczął sypać się w ogóle, jasnym było, że Dimmu to jednak ubożsi (w sensie merytorycznym) krewni macherów od "Anthems to the Welkin at Dusk" czy "Nemesis Divina". Ale to było jeszcze w epoce...
Dziś, z perspektywy minionych dwóch dekad, kiedy dobrego czarciego metalu mamy nadpodaż, od niezliczonych duchowych dzieci abnegatów z Darkthrone, po kwitnącą na smole scenę rodzimą, widać jak nigdy dotąd, że siarki w Borgirach zawsze było tyle, co w obiadkach Gerbera. Że oddając im szacunek za komercyjny sukces i rzetelne umiejętności rzemieślnicze, nie sposób nie zauważyć karykaturalności takiego grania.
Na innych łamach, odnosząc się do pokrewnych stylistycznie dokonań Arcturusa, kolega po fachu raczył stwierdzić, że taka muzyka jest w rzeczywistości jak transwestyta. I faktycznie: nadmierny makijaż, przesadny garderobiany sztafaż, niemożliwie wręcz skomplikowana fryzura. Ale jak przyjdzie co do czego, to instrument jest jaki jest. U Dimmu podobnie. Skrzek Shagratha, ściany dźwięku, słony hajs na zatrudnienie symfonicznych śpiewaków i rozdęte teksty o kosmosie i samej istocie zła, a tymczasem za rogiem czai się naiwna popowa melodyjka i klawisz, jak z kinder-pianinka wzięty.
Silenoz komentując zawartość nowego albumu rozwodził się nad tym, że muzyka na nim jest bardziej symfoniczna i zarazem bardziej blackmetalowa. Symfoniczność już omówiliśmy, większa blackmetalowość za to uosabia się może tym, że poziomu "Gateways" jednak nie sięgnęli. Choć ja tam osobiście "Gateways" lubię, bo już w teledysku widać, że Shagrath to baran.
"Eonian" łączy też ogień z wodą, a mianowicie zupełnie popową melodykę z absolutnym deficytem przebojowości. Osiem lat chłopaki mieli, a skomponowali materiał tak blady i nieciekawy, że chciałoby się rzec: "Ciszej nad tą trumną". Tylko trumny brak. Jest puste opakowanie zbiorcze po rzeczonych Chupa-chupsach. Plus diabelskie rogi i widły kupione na piwnym odpuście w Ostrawie.
I tak leci sobie to "Eonian", z kawałkami, z których każdy kolejny ma bardziej autoparodystyczny wydźwięk. I sączą się te chórki oparte na prostych, banalnych harmoniach. I człowiek rozumie, że taki black metal wcale nie "ist krieg". Że już nie ma dzikich plaż i nikt już nie pompuje roweru dla Szatana. I że jeśli w piekle jest taka temperatura, to wezmę sweter.
Dimmu Borgir "Eonian", Mystic
3/10