Recenzja Dawid Podsiadło "Annoyance and Disappointment": Nie zasypiajcie chłopaki gruszek
Paweł Waliński
W wywiadach zarzeka się, że wcale nie jest poirytowany i zawiedziony. I, cholera, słuchając tego albumu ciężko mu nie wierzyć.
Bałem się o tę płytę. Bo debiut nie dosyć, że zawojował wszystkie krajowe listy przebojów, był też albumem bardzo artystycznie uzasadnionym. Podobnie sprawa miała się z pierwszą płytą macierzystej formacji Podsiadły, to jest Curly Heads. Poprzeczka zawieszona była więc wysoko, a istniała również zdradliwa pokusa, by oto usiąść z nożyczkami i odcinać te kuponiki, i odcinać...
Odcinaniem kuponów "Annoyance and Disappointment" szczęśliwie nie jest, prędzej logiczną konsekwencją poprzedniczki. Nie ma też wielkiej rewolty. To nadal niegłupi pop, nieraz zahaczający o alternatywę, albo folk. Przebojowy, ale bez chodzenia na skróty i popadania w kicz. Główną różnicą jest więcej pozytywnej energii i odrobinę inaczej konstruowane kompozycje. Kompozycje - dodajmy - bardzo niegłupie, zróżnicowane.
I tak to "Forest" ma w sobie coś z balladziarstwa U2. "Block" jest falowo-art-popowy na ejtisową modłę. Po zastanowieniu przeprosiłem się też z singlowym "W dobrą stronę". Mocny przerywnik stanowi radioheadowski "Eight". Doskonałym, smutnym, wiedzionym hammondem pustynnym bluesem okazuje się "Where Did Your Love Go". I nie, płyta nie jest zupełnie równa, są momenty słabsze, jak na przykład "Pastempomat", przypominający co gorsze (nowsze) nagrywki Coldplaya - podobnie "Cashew/161644", przy którym można najwyżej sprawdzić jakie skarby kryją się we własnym nosie. Ale to ledwie dwie-trzy wpadki na godzinny album, więc songwritingu czepiać się niepodobna.
Klasą samą w sobie jest produkcja, jakby bogatsza niż poprzednio, a zarazem nieprzeszarżowana, bardziej instrumentalna, mniej elektroniczna. Za ten odcinek ponownie odpowiada naczelny polski łowca Fryderyków, Bogdan Kondracki. Nie bez znaczenia jest oczywiście i facet, który swoim nazwiskiem sygnuje płytę, a który rozwinął się od czasu debiutu. Bo śpiewa niby z tym samym wdziękiem, co jeszcze za czasów "X Factor", ale wydaje się, że dużo bardziej świadomie, z dużo większą łatwością skacząc po swojej palecie. Jeśli mi prywatnie czegoś w jego wokalu brakuje, to tych bardziej histerycznych, agresywniejszych barw, które pokazywał na płycie Curly Heads (tutaj bodaj tylko w "Byrd"), ale zapewne bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie... Przy czym Podsiadło śpiewa aktorsko, narracyjnie, daje wyraz temu, że teksty są jego własne, że porusza się w nich rozumnie. A te, choć szkoda że tak mało z nich po polsku, z pewnością nie obrażają ani ucha, ani inteligencji słuchacza. Podsiadło potrafi zabrzmieć, jak rozochocony kujon, ale i pełen zrezygnowania abnegat. Bardzo sprawnie porusza się też w tematach damsko-męskich. Jeśli wbrew nieśmiałości w wywiadach, na podryw ma takie gadki, jak w tekstach, to pewnie sporo...
Ostatnio na naszej scenie jakby więcej ludzi celujących w takie właśnie klimaty - z pogranicza muzyki autorskiej, niezalu, folku, popu. Jednak nadal wszystkim im do Dawida jeszcze daleko. Bo w nim jakby mocniej, niż w reszcie, realizuje się synergia między talentem, wrażliwością, twórczą świadomością i znakomitą opieką tak producencką, jak i ze strony towarzyszących mu muzyków. Wiedząc, co chłopak mówi w wywiadach nie boję się też, że nagle strzeli mu do łba zostać jakąś męską diwą, albo obdarzoną nieparzystymi chromosomami wersją mimozy. Tylko, że patent na muzykę taki, jaki jest tutaj sprawdzi się może jeszcze raz, czy dwa, więc nie zasypiajcie chłopaki gruszek w popiele.
Dawid Podsiadło "Annoyance and Disappointment", Sony
7/10
Dawid Podsiadło: Zrobiłem dobrą płytę i się jej nie wstydzę: