Recenzja Britney Spears "Glory": Nowe szaty księżniczki

Iśka Marchwica

O nowej płycie Britney Spears można było dowiedzieć się sporo na wiele tygodni przed jej premierą. Że jest wyczekiwana, ponoć najbardziej osobista w dorobku, przedstawiająca "dojrzałą Britney", mniej popowa bardziej chilloutowa, wprowadzająca twórczość Spears na wyższy poziom. Większość tych stwierdzeń sprzedała nam sama wokalistka, która nie ukrywa zadowolenia z albumu. Komu jeszcze spodoba się "Glory"?

Britney Spears na okładce "Glory"
Britney Spears na okładce "Glory" 

Spodoba się chyba wszystkim, bo "Glory" to jeden z najbardziej otwartych albumów Britney Spears. Dojrzały, zróżnicowany i przemyślany album księżniczki może być zapowiedzią sporych przemian w stylistyce i podejściu do muzyki gwiazdki pop, która po 17 latach obecności na scenie powinna mieć sporo muzycznie do powiedzenia.

W końcu - teraz, jako spokojna mama, która najtrudniejszy okres wypełniony dramatycznymi rozstaniami i problemami z nałogami ma za sobą, może skupić się na rozwijaniu swojej osobowości i szukaniu ważnych tematów. "Glory" to przedsionek dorosłości Britney - na tej płycie jeszcze nie znajdziemy istotnego przesłania czy zgłębiania jakiegokolwiek tematu. Jest trochę o seksie, trochę o zdradzie, trochę o miłości... Powierzchownie i popowo - jak to u Britney. Za to w warstwie muzycznej i co ważniejsze w samym wokalu artystki - dzieje się sporo!

"Glory" otwiera delikatne, zaśpiewane na uwodzicielskich westchnieniach "Invitation" - chociaż zagraniczni recenzenci zachwycają się tym odwołaniem do twórczości Janet Jackson czy Enyi (?!), mnie pastelowe otwarcie nie do końca przekonuje. Nijakie wydaje się też singlowe "Make me..." z G-Eazym, którego "uhuhany" refren już stał się przedmiotem drwin. Przy "Private show" jednak robi się naprawdę ciekawie - zawadiacki utwór oparty na stałym motywie daje Britney pole do popisu. Wokalistka schodzi ze charakterystycznego dziecięcego tonu, żeby przedstawić możliwości swojego niełatwego, bo dość płaskiego głosu. Britney bawi się tekstem, melodią, kolejne zwrotki przedstawia różnorodnie - prawdziwie aktorski popis na minimalistycznym tle.

Takich zaskakujących, skupiających się na "dojrzałej Britney" kompozycji jest więcej. Księżniczka świetnie odnalazła się w uwodzicielskim "Just Luv Me", z tak lubianym ostatnio marimbowym podkładem, z chórkiem doskonale bawi się w klubowym "Clumsy", swoją seksowną stronę, którą tak pokochaliśmy w "Toxic", "Womanizer" czy "Work Bitch" pokazała w odważnym ognistym "Do You Wanna Come Over", z którego miękko przechodzi do "Slumber Party" z reggaeowymi naleciałościami. Kogo drażni wysoki tembr głosu Britney, "Glory" powinien przesłuchać uważnie - wokalistka bardzo często porusza się w niższych rejestrach, udowadniając, że na koronę zasłużyła nie tylko postawą słodkiej nastolatki. "Glory" to otwarcie bram do jej wokalnego królestwa - najwyższy czas!

Podstawowa 12-utworowa wersja płyty tylko czasami nuży pościelowymi balladami bez specjalnego charakteru ("Man On The Moon" czy wspomniane "Invitation"). Trzeba Britney jednak przyznać, że na większość piosenek znalazła jakiś sposób - melorecytacyjne "Hard To Forget You" rozbuja niejednego rytmicznym refrenem z wyrazistym basem, "Just Like Me" nabiera charakteru dzięki towarzyszeniu gitary akustycznej i miarowemu pstrykaniu w zwrotkach. Najbardziej chyba zaskakuje "czarne" zamykające album "What You Need", które Britney mogłaby z dużym powodzeniem zaśpiewać z Arethą Franklin. Britney chrypi jak rasowa punkówa, a zdecydowaną linię melodyczną uzupełniają jedynie wstawki blachy. Trudno przy takim finale usiedzieć na miejscu. Britney możemy poznać jeszcze lepiej dzięki dodatkowym utworom w wersji deluxe płyty - tu świetnie prezentuje się kokieteryjne "Change Your Mind (No Seas Cortes)" z otwierającą hiszpańską gitarą i bezczelne "Liar".

"Glory" to udany come back - po trzech latach od dobrze przyjętego "Britney Jean" i ośmiu od fenomenalnego "Circus" (mój ulubiony album w dorobku artystki), Britney Spears pokazuje, że wciąż szuka i wciąż się rozwija. Sama pisze, sama bierze pod lupę aranżacje, sama kombinuje ze swoim głosem, który jest przecież jej wizytówką. Hitowego faktora ciężko się doszukać, ale nie zdziwcie się, jeśli w klubie traficie na remiks jednego z utworów "Glory". Ten materiał otwiera dla Britney nowe drzwi - jeśli przez nie przejdzie, mamy szansę być świadkami rozwoju nowej linii spears-popu.

Britney Spears "Glory", Sony

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas