Recenzja Ariana Grande "Dangerous Woman": Zimne ognie
Tomek Doksa
Jaka Ariana Grande jest prywatnie, tego nie wiem. Ale na swojej trzeciej płycie wcale nie jest tak kusząca, jaką się wydaje.
Z jednej strony doskonale rozumiem tę "Dangerous Woman" - stylizacje z pazurkiem zawsze się dobrze sprzedają. Robiły to już jej starsze koleżanki po fachu, teraz rolę femme fatale przywdziewa też aspirująca do czołówki żeńskiego popu w Stanach Ariana. Pomysłem na płytę, a zwłaszcza udostępnianymi jeszcze przed premierą klipami zdawała się wysyłać sygnał, że oto podlotek śpiewający kilka lat temu "Put Your Hearts Up" odszedł już na poważnie w niepamięć.
Teledyski nie mniej rozerotyzowane niż ostatnie wizualne podrygi Rihanny zapowiadały rzeczywiście krążek, który naprawdę mógłby się okazać "dangerous". Ale nie oczekujcie po nim podobnych cudów, emocji starczyło tutaj raptem na kilka piosenek.
Rada na wejście: jeśli osoba i piosenki Ariany bardzo leżą wam na sercu, od razu sięgnijcie po wersję deluxe albumu. Bo po kończącym standardowe wydanie numerze "I Don’t Care", tak naprawdę zaczyna się na tym wydawnictwie właściwa zabawa. Wcześniej Grande przekonująco zachęca w "Be Alright" i "Into You" do wstępu do klubu z elektroniką użytkową, ale nawet kiedy już człowiek na jej propozycję przystanie, ta po chwili ucieka w musicalowe rejony w stylu Christiny Aguilery - jak w "Greedy" albo "Love Me Lonely" - w których dumnie podkreśla swoje walory wokalne, ale też sama mocno i niepotrzebnie w tym anturażu się postarza.
Klimaty "Moulin Rouge" powinna sobie darować, wspomniana już Christina radzi sobie w nich zdecydowanie lepiej. To natomiast, w czym widziałbym szansę wystrzelenia kariery Grande to muzyczne historie, które rozgrywają się na tej płycie od utworu "Bad Decisions" - przyzwoitego, nie silącego się na pseudo-artystyczne rewolucje, i zasłuchanego w tanecznej elektronice popu (czyli mniej przekombinowanego, jak na poprzedniej "My Everything").
Posłuchajcie zresztą tylko "Touch It" i sami odpowiedzcie sobie na pytanie, czy gdyby takich momentów było na "Dangerous Woman" więcej, czy nie byłaby to lepsza płyta? Koniec końców brzmi ona teraz tak, że to raczej tylko właściciele wersji deluxe powinni być zadowoleni z otrzymania towaru, który jest zgodny z opisem. Bez tych czterech dodatkowych numerów to tylko zabawa na pół gwizdka. Albo jak kto woli - zimne ognie zamiast fajerwerków.
Ariana Grande "Dangerous Woman", Universal
5 / 10