Recenzja A Perfect Circle "Eat the Elephant": Bo dlaczego by nie?

Na Tool nadal czekają wszyscy, a tu proszę: szybciej otrzymaliśmy nowe A Perfect Circle. "Eat the Elephant" okazuje się po prostu porządną płytą, tylko czy ktoś spodziewał się czegoś więcej?

Okładka płyty "Eat the Elephant" A Perfect Circle
Okładka płyty "Eat the Elephant" A Perfect Circle 

Maynard James Keenan wychodzi na jednego z największych trolli w historii muzyki. Kiedy wszyscy czekają na zapowiadany od wielu lat nowy album Tool, on nagrywał kolejne płyty w ramach projektu Puscifer. Gdy zaś prace nad następcą "10,000 Days" w końcu ruszyły ponoć pełną parą, okazało się, że szybciej usłyszymy pierwszą od czternastu lat A Perfect Circle.

Rzecz o tyle zabawna, że swego czasu uznawano ten zespół za twór pozbawiony autonomicznej tożsamości - krótko mówiąc: bez Toola trudno wyobrazić sobie "Mer de Noms" i "Thirteenth Steps", wszak ten wpływ twardo stąpającego, charkliwego i piaszczystego brzmienia "Aenimy" był wyczuwalny momentalnie. Stąd też powszechne stwierdzenie, że projekt Maynarda i Billy'ego Howerdela (to gitarzysta jest twórcą całej muzyki i założycielem grupy) to po prostu bardziej przystępna wersja legendy metalu progresywnego. Ot, taka wariacja na temat dla tych, którzy chcieliby posłuchać Toola, ale trudno im skupić uwagę na utworach trwających dłużej niż cztery minuty i reprezentujących nieco mniej klasyczną szkołę kompozycji.

Zupełnie od innej strony grupę ukazywało nam "eMOTIVe", gdzie muzycy zaprezentowali 12 coverów rozpoznawalnych antywojennych utworów i... wywrócili je do góry nogami. I to do takiego stopnia, że gdyby nie znane, kultowe teksty, piosenki byłyby w zasadzie nie do rozpoznania.

Z drugiej strony, jeżeli wcześniej można było twierdzić, iż A Perfect Circle to po prostu Tool w bardziej ludzkiej wersji, tak na "eMOTIVe" dostaliśmy 12 zupełnie różnych oblicz grupy: od industrialnego, po hardcore punkowego, a pojawiały się nawet elementy triphopowe czy drum'n'bassowe. Być może ta niemożność uzyskania w pełni własnego charakteru sprawiła, że pomimo tego, iż od premiery "eMOTIVe" minęło aż 14 lat, to właśnie Tool z 12-letnią przerwą wydawniczą jest tym projektem Maynarda, na którego ruchy wszyscy czekają.

A czy tym razem A Perfect Circle znalazło własny pierwiastek? Na pewno brzmienie odchodzi od ich poprzednich dokonań - od strony produkcyjnej otrzymujemy utwory bardzo przestrzenne, pełne subtelnie wplatanych pogłosów, ale też stosunkowo głośne, choć jednocześnie płyta pozbawiona jest masywności. Ten udział ciężaru jest o tyle zastanawiający, że to "Eat the Elephant" to album dosłownie przepełniony ciemnymi barwami i snującymi się mrocznymi melodiami.

Sztandarowym przykładem jest instrumentalne "DLB", która to kompozycja podróżuje po obszarach dotąd zarezerwowanych dla instrumentalnych smutasów Trenta Reznora - zresztą, czy nie wydaje wam się, że pod kątem melodycznym przypomina nieco "A Warm Place" z "Downward Spiral"? W każdym razie, na całej płycie fortepianu znajdziemy całkiem sporo. Instrument ten napędza tytułowy utwór, wypełnia tło w "Disillusioned", nadaje niezbędnego oddechu po nieco zbyt górnolotnych zwrotkach i refrenie w "The Doomed" czy stanowi wprowadzenie do depresyjnego "By and Down The River". Nawet antyestablishmentowe "Hourglass", które można położyć gdzieś między futurystycznym rockiem a industrialno-kabaretowym okresem w twórczości Marilyna Mansona zakończone jest pnącymi się sekwencjami z syntezatorami, na których położono fortepian potraktowany delayem.

Szczerze mówiąc, może on stanowić pewien problem w odbiorze płyty - klawisz uderza mocno, raczej w niższych tonach, ale przez swoje brzmienie dodaje utworom pewnego rodzaju podniosłości, która nie za każdym razem sprawdza się idealnie. Gorzej, gdy robi się zwyczajnie marudnie i nieciekawie jak np. w "The Contarian". Dlatego też grunt to znalezienie złotego środka: w takim "TalkTalk", gdzie zaledwie zaznacza tło, by z czasem dopiero wchodzić w niezbyt intensywne plumkanie, sprawdza się idealnie, szczególnie że w refrenie dostaje solidną kontrę w postaci krótkich, rytmicznych i ciężkich riffów.

Trudno narzekać też na "Feathers", które w zasadzie jest fortepianową balladą przecinaną mglistymi, przesterowanymi gitarami i w bardzo ciekawy sposób połamanymi partiami bębnów. Moment między wzniosłą melancholią a patosem nie został tu bowiem przekroczony, nawet jeżeli niewiele brakowało - na dodatek Maynard nadal wokalistą i tekściarzem jest perfekcyjnym. Potrafi poruszyć odpowiednie nuty, aby wzruszać, a jednocześnie nie odpychać egzaltacją czy rozgoryczeniem, którego jest tu całkiem sporo.

No właśnie: co do śpiewu, ta umiejętności przechodzenia od falsetów, przez nieco bardziej romantyczne, delikatne momenty, aż do chrapliwych wokali czy niemal growlujących partii stawia Maynarda w dalszym ciągu jako jeden z najlepszych głosów w historii muzyki gitarowej. Poważnie: w takim "TalkTalk" czy "The Doomed" trudno uwierzyć, że przez cały czas mamy do czynienia z jednym wokalistą. Z drugiej strony, w którym projekcie lidera Tool tak nie było? Nieustannie imponuje to, że mimo tego całego kombinowania z partiami śpiewanymi, Maynard w żaden sposób nie popada w chaotyczność. To spora sztuka, bo miejscami utwory drastycznie zmieniają atmosferę, co ciągnie za sobą też konieczność zmian w wokalu.

Kombinowania zresztą jeżeli chodzi o same klimaty na płycie też trochę mamy. Owszem, znaczna część piosenek to depresyjne, snujące się powoli utwory. Jednakże takie "So Long, and Thanks For All The Fish" poświęcone zmarłym gwiazdom popkultury rozpoczyna się niczym pop-rockowa power-ballada, o którą można oskarżyć szybciej Thirty Seconds to Mars. Na szczęście dość szybko muzycy porzucają ten ironiczny trop, by wejść na obszary nieco bardziej agresywne w brzmieniu. Z kolei rozmarzone "Get the Lead Out" stanowi tęsknotę na temat trip hopu, lecz potrafi też razić swoją monotonią.

Cóż, A Perfect Circle po 14 latach znowu nagrali po prostu porządną płytę, której można bez problemu posłuchać, ale w zalewie bardziej wpływowych, rewolucyjnych projektów osób zaangażowanych w grupę będzie się do tego wracać znacznie rzadziej. Ot, taka zwyczajnie solidna płyta, żeby sobie trochę mniej potęsknić za głosem Maynarda przed Toolem. Bo dlaczego by nie?

A Perfect Circle, "Eat the Elephant", Warner Music Polska

7/10

PS A Perfect Circle wystąpi 15 grudnia w Tauron Arenie Kraków - będzie to pierwszy koncert grupy w Polsce.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas