Reklama

Polskie Znaki "Rzeczy ostatnie": Spieszmy się kochać pieśni [RECENZJA]

Mam nadzieję, że "Rzeczy ostatnie" nie będą ostatnim projektem Polskich Znaków, bo współczesna interpretacja zapomnianych pieśni ludowych to pomysł niezwykle intrygujący. Tylko tutaj ma się wrażenie, że faktyczny potencjał - mimo kilku imponujących momentów - ostatecznie jest zduszany, jakby twórcy nie chcieli za bardzo ryzykować.

Mam nadzieję, że "Rzeczy ostatnie" nie będą ostatnim projektem Polskich Znaków, bo współczesna interpretacja zapomnianych pieśni ludowych to pomysł niezwykle intrygujący. Tylko tutaj ma się wrażenie, że faktyczny potencjał - mimo kilku imponujących momentów - ostatecznie jest zduszany, jakby twórcy nie chcieli za bardzo ryzykować.
Okładka płyty "Rzeczy ostatnie" projektu Polskie Znaki /

Czy Polskie Znaki można nazwać supergrupą? Nie mam pojęcia, ale niewątpliwie kooperacja reprezentantów sekcji dętej Kultu, Jarka Ważnego i Janusza Zdunka, oraz Radka Łukasiewicza - związanego m.in. z Pustkami oraz projektem Bisz/Radex - na papierze brzmi bardzo intrygująco. Projekt doświadczonych muzyków biorących się za nowoczesne interpretacje ludowych pieśni żałobnych? Czemu nie? O ciarki przyprawia natomiast fakt, że w przypadku dwóch gości na płycie - zmarłych w ostatnich miesiącach Barta Sosnowskiego oraz Marka Lanegana - możliwe, iż to ostatnia okazja, aby ich posłuchać.

Reklama

Oczywiście nie jest to pierwszy tego typu projekt na polskiej scenie. Kilka lat temu serca słuchaczy zdobył niezastąpiony Adam Strug ze swoją Monodią Polską. Tam jednak zakładano wykonywanie pieśni w zgodzie z dawnymi zapiskami. Polskie Znaki pozwalają sobie na dużo więcej, nie wychodząc jednak nigdy poza aspekt pozwalający wyrwać pieśń z jej źródeł.

"O jak fałszywe wszystko pokazuje", że nawet jeżeli dostaniemy downtempowy bit, uwagę skupiać ma biały śpiew (tu w wykonaniu Matyldy Damięckiej). "Jest drabina do nieba" próbuje zahaczyć wręcz o trip-hopowo-dubowe klimaty z czwartej płyty Massive Attack, ale monotonny ludowy śpiew Małgorzaty Sobczyk dominuje resztę. Warstwa instrumentalna intryguje złożonością, ale jednocześnie nie może wykroczyć poza pewną skalę bezpieczeństwa, aby nie narzucać się słuchaczowi.

Ale to nie tak, że nie ma tu rzeczy ryzykownych. Jasne, sanah i Vito Bambino z pewnością są tym wyborem, który ma przyciągnąć bardziej masowego słuchacza. I to nawet jeżeli wokalistka ewidentnie w paru miejscach nie nadąża przez nietypowe metrum "Przyjdzie Panie zginąć", a lider Bitaminy nie miał nawet zamiaru pokusić się na odrobinę elastyczności i podszedł do "Niech monarchowie", jak do każdej swojej piosenki. Służy mu oczywiście warstwa instrumentalna, którą wystarczyłoby doprawić lekko elementami urban music i już można wrzucić na płytę solową.

Tylko już zaproszenie Barta Sosnowskiego - zmarłego w tamtym roku - tak oczywiste nie było. To artysta, który był obdarzony niepowtarzalnym głosem, który dużo lepiej odzwierciedlał bagaż jego doświadczeń życiowych niż metryka. Nawet jeżeli to barwa brzmiąca jakby potraktowano ją papierem ściernym i polano benzyną, to wiedział, jak robić z tego użytek. I pewnie to ryzykowne stwierdzenie, ale ograniczenia i swojskość Sosnowskiego sprawia, że chyba żaden inny utwór na albumie tak dobrze nie wpisywał się w jej charakter ludowy.

Właścicielem bardzo charakterystycznego głosu był oczywiście również Mark Lanegan, który folkowemu charakterowi "Oh Angel" nadał niemal bluesowy sznyt, zbliżając piosenkę do dzieł cave'owskich czy waitowskich.

Sprawdź tekst do utworu "Oh Angel" w serwisie Tekściory.pl

Absolutnie zachwyca Michał Szpak, który swoim wykonaniem "Żegnam cię mój świecie wesoły" stworzył opowieść idealnie korespondującą z tekstem. Początkowo intymny, bliski, z czasem otwiera się, sprawiając wrażenie godzenia się podmiotu lirycznego z własnym odejściem.

Z tymi ludowymi pieśniami żałobnymi to też tak nie do końca. Płytę kończy interpretacja "Anielskiego orszaku" (ponownie Matylda Damięcka na wokalu), który to utwór niby wpisuje się w charakter płyty, ale... jest niezgodny z jej założeniami. Mowa tu bowiem o bezpośredniej interpretacji powszechnie znanej i wykonywanej wciąż w obrządkach religijnych pieśni, śpiewanej pierwotnie w łacinie. Tu nie ma mowy o przywracaniu, ratowaniu od zapomnienia. Ponadto - niestety - żeby interpretacja jakoś znacząco odbiegała od pierwowzoru, zaczęła wchodzić w dronowo-eksperymentalne obszary pełne przetworzeń, odwróconych dźwięków, wokal musi odbębnić swoje.

Założenie samego projektu brzmi ciekawie - jego innowacyjność wymaga już polemiki. Muzycy ze śląskiej Krzikopy udowodnili, że do materii ludowych pieśni całościowo można podejść znacznie odważniej. Adam Strug pokazał, że trzymając się blisko oryginałów pieśni żałobnych, można wyciągnąć z nich nadzwyczajne warstwy emocjonalne. A tu na "Rzeczach ostatnich" brakuje mi tak naprawdę zdecydowania, jasnego kierunku, co właściwie twórcy chcą osiągnąć swoimi interpretacjami. Owszem, jest tu parę naprawdę mocnych strzałów, ale na dłuższą metę trudno potraktować Polskie Znaki więcej ponad ciekawostkę.

Polskie Znaki "Rzeczy ostatnie", Agora

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: polskie znaki | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy