Wyobraźcie sobie, że to nie Roger zostaje naturalizowany, by wspomóc nasze piłkarskie Orły, lecz Brazylia daje paszport Pawłowi Brożkowi, by strzelał gole dla Canarinhos. Do takiego osiągnięcia na polu reggae można porównać płytę "Day By Day" projektu Rastasize.
Rastasize to Dawid Portasz (lider grupy Jafia Namuel - docenianej, lecz do statusu gwiazdy gatunku typu Izrael, Maleo Reggae Rockers czy Indios Bravos im daleko) oraz Krystian K-Jah Walczak. Ich wspólna płyta byłaby pewnie tylko ciekawostką, gdyby nie fakt, że materiał został zarejestrowany w legendarnym studiu Tuff Gong w jamajskim Kingston. Tam powstawały klasyczne dzieła ikony reggae Boba Marleya. Wśród jamajskich współpracowników Rastasize była m.in. słynna sekcja rytmiczna Sly Dunbar & Robbie Shakespeare, a więc klasa sama dla siebie. Pozostali również sroce spod ogona nie wypadli...
W żyłach tych muzyków pulsuje klasyczne roots reggae, napędzając kompozycje Polaków z Rastasize bujającym, niespiesznym i ciepłym rytmem. Za produkcję całości i partie saksofonów odpowiedzialny był Mateusz Pospieszalski (Voo Voo), który czujnie ogarnął materiał zachowując naturalne brzmienie. Dużą frajdę daje wsłuchiwanie się w drugi plan muzyczny - króciutkie partie sekcji dętej, wibrujący saksofon czy ciętą gitarę.
Jak wypadli nasi muzycy na tle światowej czołówki gatunku? Dawid Portasz już za czasów Jafia Namuel Portasz używał w tekstach jamajskiego dialektu, a jego odpowiednio "czarny" głos sprawia, że nie znający szczegółów projektu słuchacz może nie wyłapać kraju pochodzenia wokalisty. Prochu Rastasize nie wymyślili, ale nie o to chodziło. Trochę tylko szkoda, że w drugiej połowie płyty poszczególne utwory zlewają się w jedną rozbujaną plamę. A przecież jest tu parę nagrań o przebojowym potencjale, jak "Joyriding Fever" czy "Crazy On The Bus". "I'm gonna hit you with Music / I'm gonna hit you with Real Music" - śpiewa Portasz. Może nie powala na kolana, ale trafia celnie.
Owszem, przemknęła mi przez głowę myśl czy "Day By Day" nie jest trochę muzyczną opowieścią o wożeniu drewna do lasu. I czy po takim albumie zespół nie będzie musiał na nowo poszukać pomysłu na granie, bo powrót do nadwiślańskich klimatów byłby krokiem w tył. Tym bardziej z ciekawością będę czekał na kolejny album Rastasize.
7/10