Reklama

Pójście na łatwiznę? Nie ma takiej opcji

Kasabian "Velociraptor!", Sony Music Polska

Kiedyś musiał nadejść ten moment. Po wyjątkowym "West Ryder Pauper Lunatic Asylum" Kasabian złapali lekką zadyszkę i nagrali płytę jakby mniej emocjonującą. Pomimo tego albumu "Velociraptor!" trzeba posłuchać.

Serge Pizzorno, dyrektor artystyczny Kasabian, bez wątpienia zasługuje na szacunek i wiarygodność jako kompozytor. Mając konto bankowe regularnie zasilane z tantiem za takie numery, jak "Reason Is Treason" czy "Club Foot" z debiutanckiej płyty, mógłby zbudować karierę zespołu na nagrywaniu kolejnych mutacji tych niewątpliwych alternatywnych przebojów. Wielu pseudo artystów, których trudno nie zauważyć we współczesnym muzycznym show-bizie, dałoby się skusić i poszło na taką łatwiznę. Ale ze słownika Serge'a Pizzorno pojęcie "pójścia na łatwiznę" został dawno wyrwane z kartką, na której wydrukowano też czasownik "powtarzać się" i przymiotnik "banalny". "Velociraptor!" to kolejny tego dowód.

Reklama

Ta płyta zaczyna się - jak na Kasabian - zaskakująco, bo bardzo... delikatnie. Mając w pamięci tak potężne i epickie otwarcia, jak "Underdog" czy "Empire", znakomite swoją drogą "Let's Roll Just Like We Used To" brzmi nie tylko bardzo miękko, ale też kameralnie. I retro-popowo, jak wczesne numery The Rolling Stones, Love czy The Kinks, albo sentymentalnego projektu Last Shadow Puppets, by sięgnąć do współczesności.

Zaśniedziały - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - pop pobrzmiewa także w spaghetti-westernowym "Man of Simple Pleasures" i uroczym "Goodbye Kiss", który został dodatkowo tak intensywnie nasączony eleganckimi i dramatycznymi smyczkami, że aż strach słuchać tej piosenki nie będąc przystrojonym w szykowny smoking.

Ale retro-pop i sekcja smyczkowa to nie jedyne pomysły lidera Kasabian na ucieczkę od szablonów. O tym, że muzycy butnymi wywiadami chcą doścignąć wyszczekanych do granicy przyzwoitości braci Gallagherów, wiemy już od dawna. Teraz okazało się, że Serge Pizzorno potrafi być też bezczelnym kompozytorem, bo inaczej nie można określić tego, co wyprawia się w psychodelicznie beatlesowskim, żywcem wyjętym z "Revolver" czy "Sierżanta Pieprza", utworze "La Fee Verte". Chyba nie trzeba przypominać, do jakiego słynnego utworu poeta chciał nawiązać słowami: "I see Lucy in the sky / Telling me I'm high". A najlepsze jest to, że szachrajstwo uchodzi Kasabian na sucho, bo "La Fee Verte" to jedna z ciekawszych piosenek na płycie.

Kontynuując tematykę anomalii, za takową należy uznać "I Hear Voices", bez wątpienia zainspirowaną klasycznym Kraftwerk. Brytyjczycy już na poprzednich albumach flirtowali z vintage elektroniką, ale jeszcze nigdy w tak zaawansowany sposób. Na płytach Kasabian bywało również psychodelicznie - to przecież jeden z firmowych znaków grupy - ale formacja przedtem nie otarła się tak mocno o Pink Floyd z wysokości narkotycznych płyt "Atom Heart Mother" i "Meddle", jak w sennym finale "Neon Noon". W tym towarzystwie typowe kasabianowe nawałnice w postaci "Velociraptor!" i "Switchblade Smile" może brzmią najagresywniej, ale niekoniecznie najbardziej frapująco.

W piłce nożnej mawia się, że zawodnik jest tak dobry, jak jego ostatni mecz. Po wydaniu "West Ryder Pauper Lunatic Asylum" muzycy za swoją grę słusznie zebrali najwyższe noty. Na "Velociraptor!" zabrakło jednak tego czegoś, co odróżnia płyty wielkie i genialne od tych "tylko" znakomitych i bardzo dobrych. Tak czy inaczej, Kasabian wciąż operują w lidze niedostępnej dla wielu, a żądzą eksplorowania coraz to nowych stylistycznych i brzmieniowych obszarów Serge Pizzorno mógłby obdzielić jakieś 3/4 indie-rockowej czy hipsterskiej - cokolwiek teraz jest na tapecie - sceny muzycznej.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kasabian | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy